Akwarium
zawierały wszystko, co może być w kuchni potrzebne. Drewniana maselnica czekała w kącie na nową porcję śmietany. Zapachy mieszały się ze sobą, tworząc dziwnie znany, swojski aromat. Otworzyłem drzwi kuchni. Uderzyła mnie fala ciepła rozchodząca się z wielkiego chlebowego pieca. Na zapiecku prababcia rozgrzewała swoje poskręcane reumatyzmem kości. Koty usadowiły się u jej stóp, mrucząc leniwie z zadowolenia. Piec, co tydzień obdarowywał nas gorącymi bochnami prostokątnego chleba. Lądowały następnie pod pierzyną, by za szybko nie ostygnąć. Można powiedzieć, że piec zajmował znaczną część maleńkiej izby. Drewniana podłoga, drewniane ściany, drewniane belki w suficie. Przez szpary spada czasami źdźbło siana składowanego na górze. Ze ścian spogląda na mnie krąg świętych zamkniętych w obrazach. Maleńkie okienko przekreślone drewnianym krzyżem ledwie rozprasza półmrok. Drewniane łóżka, drewniana szafa, dębowy stół przykryty białym lnianym obrusem. Drewniane królestwo mające swoją własną duszę. Dzisiaj doszło do tego rozłożyste świerkowe drzewko. Rozsiewa wokół zapach igliwia. - Andrzejku, czas ubrać zieloną panienkę. Nie przystoi jej stać tak goło. Babcia Helenka puszcza do mnie oko. - Jasne babciu. Z zapałem biorę się do roboty. Papierowe łańcuchy, bajecznie kolorowe słomiane ptaki, orzechy włoskie obwinięte sreberkiem, rumiane jabłka, ciasteczka o przeróżnych kształtach. Moje malutkie dłonie rozwieszają to wszystko na gęstych gałązkach. - Babciu, ładnie prawda? Powiedz, że ładnie. Domagam się pochwały. - Wspaniale! Sama nie zrobiłabym lepiej! Odpowiada z udawaną powagą. - A teraz czas na co? - Na wypatrywanie gwiazdki! Wykrzykuję biegnąc w kierunku okna. Przyklejam nos do szyby i wbijam wzrok w skrawek nieba, widoczny między gałęziami jabłoni. Wypatruję tak, że oczy zaczynają mi łzawić. Uszy rejestrują przedświąteczną krzątaninę, skwierczenie karpia na patelni. Nos wypełniają zapachy duszonych grzybów, pieczonego ciasta i zupy jagodowej. Nagle nad konarami drzew rozbłyska iskierka. Gaśnie, znowu się pojawia. Przecieram oczy - jest. - Babciu! Już jest! Jest pierwsza gwiazdka! Drę się jak opętany. - Zatem czas do stołu. Czuję się bardzo ważny. Przecież to ja zauważyłem gwiazdkę. Wszyscy czekali na mój sygnał do rozpoczęcia ceremonii. Stary dębowy stół aż ugina się pod ciężarem potraw. Na każdym talerzu bieli się świąteczny opłatek. Życzenia, łamanie opłatkiem - nie umiem doczekać się jagodowej zupy. Znowu będę mógł podziwiać przed lustrem swój fioletowy język. Siadamy wreszcie. - Babciu. A dlaczego ten jeden talerz jest pusty? Pytam zaciekawiony. - To dla wędrowca. Może ktoś zgubił się wśród śniegu, przemarzł. Zobaczy światełko w oknie, przyjdzie, ogrzeje się i zje z nami wigilijną kolację. Tłumaczy cierpliwie babcia. Wyobrażam sobie jak idę przez zaspy. Nagle w oddali zapala się światełko, gaśnie. Zupełnie tak samo jak wypatrywana gwiazdka. - Czas zobaczyć czy jest coś pod choinką. Przerywa moje rozmyślania mama. Zrywam się od stołu, nurkując pod zielone gałęzie. Coś błyszczy metalicznie. Dotykam zimnego metalu i wyciągam spod drzewka. - Rany! Łyżwy! Oczy nie mogą nasycić się metalowymi płozami, żabkami na kluczyk. - Mamo, to moje? Naprawdę moje? - Twoje. Jutro tata zrobi ci ślizgawkę na rzece. Tyle czasu do jutra. Rozsadza mnie niecierpliwość wypróbowania prezentu. Jednak emocje przeżytych chwil i ciepło pieca robią swoje. Powieki robią się coraz cięższe i nie wiem, kiedy ląduję pod puchową pierzyną. Obudziłem się w fotelu. Welonka spoglądała uważnie w moją stronę. - Dotrzymałam umowy? Spytała z odrobiną obawy. - Jak najbardziej złociutka, jak najbardziej. Już dawno nie czułem się tak beztrosko i bezpiecznie. Następnego dnia przyszła pora na drugi akt naszego porozumienia. - Co dzisiaj mogę zrobić dla mojej rybeńki? Spytałem słodziutko z samego rana. - Chcę partnera. Nudzi mi się samej. Nawet ust nie ma do kogo otworzyć. - A ja to co?