Agent Stephen Rozdział V
- Szybko lekarza, lekarza !!! – Krzyczał Piotrek.
Moja rana nadal krwawiła i Sławek z trudem tamował krwotok. Na szczęście po chwili pojawił się lekarz i kazał mnie jak najszybciej przewieść do szpitala. W jeepie sanitariuszka założyła mi opatrunek. W czasie transportu straciłem przytomność i ocknąłem się na łóżku w obecności Sławka i chłopaków z oddziału.
- Halo, gdzie ja jestem ?
- Jesteśmy w szpitalu polowym. Miałeś szczęście, że kula nie zdruzgotała obojczyka. – powiedział Sławek.
- Kiedy mogę się spodziewać wyjścia stąd ?
- Jeszcze nie wiadomo czy w ogóle wrócisz na front. Lekarze mają zamiar przetransportować Cię do kraju, do lepszych szpitali.
- Jak to ? Przecież jestem sprawny, tylko teraz muszę kilka dni odpocząć !
- Każdy z nas wie, że musisz wydobrzeć, a pójście w bój nie byłoby teraz dobrym rozwiązaniem.
- W ogóle dlaczego siedzicie tutaj teraz ze mną, zamiast walczyć na froncie ?
- Sierżancie melduję, że nasze oddziały wycofały się z linii ognia i zaatakujemy dopiero jutro. – Powiedział Kuba.
- Dobrze, a nie wiecie kiedy mają mnie przewozić do Polski ?
- Niestety nie, ale jeżeli się czegoś dowiemy zaraz wszystko Ci powiemy.
W czasie naszej rozmowy do sali weszła pielęgniarka. Była to szczupła blondynka o kruczoczarnych oczach i długich pięknych nogach.
- No panowie musicie natychmiast stąd wyjść.
Posłusznie wykonali to polecenie i bez żadnych przeszkód opuścili pomieszczenie.
- O widzę, że pan już się obudził. Teraz proszę leżeć spokojnie, muszę panu zrobić zastrzyk.
- Tak pięknej kobiecie żaden żołnierz nie miałby odwagi się oprzeć.
Kiedy to powiedziałem na jej twarzy pojawiły się rumieńce. W ostatniej chwili zdążyłem zapytać ją o imię. Trochę zawstydzona rzekła, Gabriela i poszła dalej. Teraz rozmyślałem o niej. O jej pięknych czerwonych ustach i o jej młodej prawie dziecięcej buzi, na której pojawiał się lekki ledwo widoczny uśmiech. Wokół mnie leżało kilku rannych żołnierzy. Jednego z nich chyba niedawno przywieźli ponieważ jeszcze krwawił. Innemu zaś urwało rękę, aż po ramię. Z innych sal słychać było krzyki i jęki konających. Moją ranę zszyli i założyli opatrunek. Powiedzieli, że teraz będzie już coraz lepiej. Jeszcze nie mogłem się ruszać bo szwy mogły się poluzować. Podobno miałem paskudną ranę, w której gromadziła się ropa. Leżałem, rozmyślałem i modliłem się o zdrowie moje i moich kolegów, żeby im się nic nie stało.
- Jakie będą losy moich żołnierzy i czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze ich spotkam ? – Zastanawiało mnie to i zarazem martwiło. Nie miałem pojęcia ile jeszcze będę tutaj leżał i czy przewiozą mnie do Polski. Myśli kłębiły mi się w głowie niczym kusz na drodze. Przez okno promienie słońca wpadały do sali jednocześnie oświetlając ją. Na pobliskim drzewie dzięcioł stukał w korę, wydobywając z niej pokarm. Zbliżało się południe, chmury na niebie ustąpiły czystemu niebu. Dzień był długi, jakby miało się wydarzyć coś ważnego i nie myliłem wieczorem lekarz przyszedł do mnie i powiedział.
- Dobry wieczór panie sierżancie. Jak się pan dzisiaj czuję ?
- Dziękuje dobrze.
- Dzisiaj w nocy zostanie pan przewieziony do Polski do szpitala.