Agent Stephen Rozdział IV
- Panie sierżancie ! Nasze wojska zostały otoczone przez oddziały niemieckie. Potrzebują posiłków.
- Wszyscy zbiórka ! Sławek prowadź, trzeba ich zajść od tyłu.
Podążaliśmy za Sławkiem jeszcze przez chwilę. Strzały i wybuchy stawały się coraz donośniejsze. Po chwili znaleźliśmy się w środku zaciekłej walki. Schowaliśmy się za budynkiem i stamtąd prowadziliśmy ostrzał. Niemcy znaleźli się w potrzasku, nie mieli drogi ucieczki. Mieliśmy mało amunicji więc oszczędzaliśmy ją. Po około kwadransie starcie zakończyło się wygraną naszych sił. Zameldowałem generałowi o oczyszczeniu części miasta. Teraz mamy kilka godzin odpoczynku a później idziemy dalej do sztabu wojsk alianckich. Wyciągnąłem papierośnicę z kieszeni i poczęstowałem kolegów, sam również zapaliłem. Poszedłem do cienia i położyłem się na ziemi. Widocznie zasnąłem ponieważ kiedy Sławek mnie budził miałem zamknięte oczy.
- Co się stało ?
- Panie sierżancie ! Niech pan wstaje, ruszamy w dalszą drogę.
Zerwałem się na równe nogi i dołączyłem do reszty żołnierzy. Podobno teraz czeka nas ciężka przeprawa pod Ankonę. Będzie to nasza samodzielna akcja, która ma wspomóc dowóz broni, amunicji i paliwa do samochodów. W tym miasteczku znajduję się port morski, który jest ważnym punktem strategicznym. Niestety, żeby tam dotrzeć musimy przedrzeć się przez Niemieckie oddziały, których w pobliżu jest mnóstwo. Podszedłem do Piotrka i spytałem.
- Jak się czuję Franek ?
- Panie sierżancie z nim już wszystko w porządku. Dzisiaj ma dołączyć do naszego oddziału.
- No to dobrze, będzie nam potrzebny.
Podążaliśmy ubitą drogą. Przed nami rozciągały się pasma górskie, które obejmowały duży obszar naszych walk. Na końcu sznura żołnierzy jechały czołgi i wozy pancerne. Na ciężarówkach siedziały sanitariuszki ze szpitala polowego. W czasie drogi mieliśmy kilka postojów, na których uzupełnialiśmy wodę oraz żywność.