Agent Stephen Rozdział I
- Dzień dobry.
- Witam. Mam do ciebie pytanie.
- Słucham.
- Czy rozwiązaliście zadanie, które wam wczoraj powierzyłem?
- Jeszcze nie, ale mój podwładny nad tym pracuje.
- Aha i jeszcze jedno pytanie. Gdzie byliście wczoraj prawie przez cały dzień?
- Musiałem pojechać do miasta. To sprawy osobiste. Chyba nie muszę się panu spowiadać ze wszystkiego, co robię?
- Ależ naturalnie, że nie. Jeśli jednak nie chcecie powiedzieć ja to rozumiem.
- Czy mogę już iść?
- Tak możecie odejść.
Poszedłem w kierunku swojego pokoju. Musiałem się przygotować do akcji, która ma się wydarzyć dzisiaj wieczorem. Wszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi na klucz. Wyciągnąłem plecak i spakowałem tam latarkę i jeszcze kilka innych potrzebnych mi rzeczy. Później schowałem to pod łóżko i poszedłem na obiad. Na stołówkę udałem się z Piotrem i kazałem mu być czujnym. Spytałem się go czy znalazł osobę, która była sprawcą zamieszania wokół ciężarówek. On powiedział, że tak i całą sprawa została już rozwiązana. Kiedy skończyłem obiad wybrałem się do parku. Dzisiejszy dzień był słoneczny, chociaż mroźny. Śnieg trzeszczał mi pod butami. Usiadłem na ławce i zapaliłem papierosa. Nieoczekiwanie spotkałem tam jakiegoś mężczyznę, który zbliżał się do mnie i siadł obok.
- Dzień dobry czy ma pan ogień?
- Naturalnie proszę.
Podałem mu zapalniczkę i schowałem ręce do kieszeni. On podziękował, wstał i poszedł dalej. Ja siedziałem jeszcze chwilę na ławce i przyglądałem się zamkowi. Budowla była wykonana z grubego muru. Mało okien i drzwi sygnalizowało o tym, że forteca była wykonana stylem romańskim. Cała okolica była porośnięta drzewami, które pokryte były czapami śniegu. Spojrzałem na zegarek. Duża wskazówka wybijała trzecią. Musiałem wracać do pokoju.
Po chwili stałem w pomieszczeniu. Kiedy upewniłem się że plecak leży na swoim miejscu poszedłem się ogolić i przebrać. Spojrzałem w lustro i zobaczyłem mężczyznę w średnim wieku. Na twarzy rysował się kilkudniowy zarost. Chwyciłem brzytwę w dłoń i zabrałem się za golenie. Po skończonych czynnościach wyszedłem z łazienki i wyciągnąłem plecak. Zegar wskazywał piątą popołudniu. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno. Zarzuciłem tobołek na plecy i otworzyłem okno. Do pokoju wleciało zimne powietrze. Ja musiałem wyjść niepostrzeżenie z zamku. Zamknąłem drzwi na klucz i zszedłem po rynnie. Ukryłem się w krzakach przy dziedzińcu. W pobliżu znajdowali się strażnicy, którzy patrolowali plac. Szybko przebiegłem od zarośli do bramy, którą równie prędko pokonałem. Kiedy znajdowałem się w pobliskim lesie usłyszałem klakson samochodu. Pomyślałem, że to tajniacy, z którymi byłem umówiony przy drodze. Przebiegłem około stu metrów i znalazłem się przed pojazdem. Wsiadłem do środka i odjechaliśmy. W aucie spotkałem Krzyśka, który organizował całą akcję. On streścił mi cały plan, który musimy dzisiaj wykonać. Jechaliśmy około godziny. Zatrzymaliśmy się przy starym, pustym gospodarstwie. Wszyscy wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do pokoi. W środku zastałem kilkunastu mężczyzn, ubranych w mundury i trzymających w rękach karabiny. Na środku pomieszczenia stał stół, na którym leżała mapa z pobliską okolicą. Na planie zostały zaznaczone najważniejsze ruchy naszego oddziału. Zapoznałem się z kierunkami ataku i wszyscy skierowaliśmy się do wyjścia.