Afazja
ę w ciemność, tak, by jego oczy przyzwyczaiły się do praktycznie całkowitego braku światła. Po chwili widział już na tyle dużo mebli i przedmiotów, że zaryzykował udanie się do innego pomieszczenia. Nie chciał zapalać światła w pokoju, żeby nie obudzić Chloe. Jakimś cudem dostał się kuchni, otworzył lodówkę i zapragnął coś zjeść. Wybór padł na kawałek szarlotki z mlekiem. Vince lubił szarlotkę, którą robiła Chloe, a z mlekiem stanowiła wręcz idealne połączenie. Wyjął talerz, nóż i szklankę, ukroił sobie kawałek ciasta, nalał mleka i tak zaopatrzony położył się na sofę. Włączył telewizor, poszukał chwilę odpowiedniego kanału i gdy znalazł jakiś, na którym leciały powtórki pierwszego sezonu „It’s Always Sunny in Philadelphia” , poczuł się usatysfakcjonowany. Kątem oka dostrzegł przemykający cień, ale nie zajmował się tym w ogóle. Nie odwrócił głowy i nie dostrzegł stojącej w kącie postaci ze śnieżnobiałą twarzą.
------------------------------------------------------------------------------
Vincent Murray wyglądał spokojnie. Ubrany w dobrze dopasowany garnitur Burberry i buty Uggs leżał z zamkniętymi oczami. Wydawało się, że na coś czeka. Każdy z gości podchodził na chwilę do nieboszczyka i wygłaszał krótki monolog. Jacob starał się powstrzymać płacz ale nie zdawało się to na nic, siedział w kącie sali i szlochał. Ellen nie uroniła ani jednej łzy, wydawało się, że mała nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje. Chloe rozpaczała a Aiden i Sophia próbowali podtrzymać córkę na duchu.
Prawdopodobnie niezdrowy tryb życia i nadwaga doprowadziły do zawału serca.
Był piękny, słoneczny dzień. W powietrzu unosił się zapach gumy balonowej gdy Vincent został zakopany sześć stóp pod ziemią.
------------------------------------------------------------------------------
Rodzice Chloe postanowili zostać u córki przez kilka najbliższych dni. Przykro im było patrzeć jak życie ukochanej jedynaczki rozpada się na kawałki.
Kiedy wieczorem, tuż przed snem, babcia zajrzała do pokoju dzieci sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, Elly wypowiedziała swoje pierwsze słowa od kilkunastu dni.
-Zły pan przyjdzie tej nocy, babciu – wymamrotała Ellen wpatrując się w ciemność. Jacob w tym samym czasie spał zmęczony trudami dnia.
Aiden ucieszyła się, że Elly wreszcie się odezwała, natomiast uznała słowa wnuczki za co najmniej dziwne. Mimo to, potraktowała je jako nic nieznaczący bełkot zestresowanej dziewczynki która musiała radzić sobie z dużo większą ilością problemów niż jej rówieśnicy.
-Śpij już, maleńka. – odpowiedziała babcia i pocałowała wnuczkę w czoło. Starannie przykryła dziewczynkę kołdrą i zerknęła czy Jacob smacznie śpi. Po upewnieniu się, odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Aiden poszła jeszcze do łazienki by umyć twarz i zęby. Szła ciemnym korytarzem, aż znalazła się pod odpowiednimi drzwiami. Włączyła światło i rozejrzała się. Łazienka była średniej wielkości, z toaletą, dużą wanną z hydromasażem, pralką, kilkoma szafkami. Wszystkie urządzenia były w kolorze białym, natomiast ściany pokryte były tapetą z roślinnym ornamentem w kolorze granatowym. Matka Chloe podeszła do umywalki i puściła wodę. Wzięła trochę regeneracyjnego żelu i przepłukała twarz. Nachyliła się nad umywalką aby nabrać wody na ręce a gdy ponownie zerknęła w lustro dostrzegła za sobą obrzydliwą postać. Była to karykatura człowieka, wyglądała jak najgorsze koszmary ludzkości, jak zniekształcona osoba po dziesiątkach nieudanych eksperymentów medycznych.
-Bu. – powiedział koszmar, a jego długie, powykręcane ręce oplotły szyję Aiden i oboje trwali tak w przerażającym uścisku. Z twarzy potwora czuć było odó