A co by było gdyby...18- pożar
Wtem rozdzwonił się telefon Moniki. Zdziwiona, że ktoś do niej dzwoni (bo dzieje się to rzadko ostatnimi czasy), wyjęła smartphone’a z kieszeni i odebrała.
Robert.
-Monia, przyjeżdżaj! Stodoła się pali!
-Co?- Monika nie wiedziała czy brat ją wkręca, czy mówi prawdę. Ale nie potrafiła mu uwierzyć – Ty se ze mnie jaja robisz?
-Nie! Mówię serio! Przyjeżdżaj szybko! Nie wiem jak to zgasić…
W jego głosie wyczuła zdenerwowanie. Monika jak oparzona ruszyła się z kanapy do wyjścia.
-Dzwoń po straż!- krzyknęła do słuchawki i się rozłączyła.
-Co się stało – zapytała Elwira.
-Stodoła się pali. Musze jechać – Monika szybko włożyła buty i wybiegła z mieszkania na klatkę schodową.
-Czekaj!- krzyknęła za nią Elwira, ale Monika tego nie usłyszała. Przejęta telefonem Roberta, ciągle słyszała w głowie jego ostatnie słowa: „Nie wiem jak to zgasić…”. Był zdenerwowany i się bał. Musi jak najszybciej dojechać do niego. Żeby tylko nie skakał w ogień.
„Matko…” Monika była przerażona. Wsiadła w samochód i z piskiem opon wyjechała na drogę.Z miasteczka wyjechała szybko, modląc się, żeby po drodze nie było policji, która ma w nim swoją siedzibę. Na szosie nawet nie patrzyła na licznik ile jedzie, ale na pewno tak szybko nie jechała jeszcze nigdy. Jej rekord do tej pory wynosił sto dwadzieścia. Teraz miała chyba ze dwieście. Na skrzyżowaniu w S. Nawet nie patrzyła czy coś nadjeżdża, tylko z piskiem skręciła w drogę na P.
Miała nadzieję, że Robert dodzwonił się na straż i że są już w drodze. Oby tylko Robertowi się nic nie stało. A Stefan wie? Monika nie miała pojęcia. Czemu stodoła zaczęła się palić? Stała dziesiątki lat i nic nie było, to co się stało teraz? A może Robert ją jednak wkręcał? Zedrze niego skórę, jeśli tak jest.
Monika w niecałe dziesięć minut znalazła się w P. Już ze skrzyżowania przy orlenie widziała smugi dymu. Czyli jednak mówił prawdę. Przed wjechaniem do P. zwolniła, w nadziei, że to żarty, teraz jednak na tym ostatnim odcinku drogi dodała znowu gazu. Straż wyła, ale jeszcze nie dojechali. Monika zaparkowała samochód wzdłuż drogi i otwarła bramę, żeby straż mogła wjechać bez problemu. Potem pobiegła w stronę płonącej stodoły.
Gdzie jest Robert? Powinien być na zewnątrz i czekać na służby, a go nie ma. Monika pobiegła do domu. Może ze strachu tam się schował.
-Robert!- krzyknęła na całe gardło. Nie usłyszała odpowiedzi- Robert!- krzyknęła znowu. Nadal cisza.
Monika zdenerwowana do szczytu możliwości wybiegła z domu.
-Robert!- krzyczała na cały głos -Robert!
-Monia!- usłyszała przytłumiony krzyk.
-Robert!- krzyknęła znowu- Gdzie jesteś?
-Tutaj!- usłyszała ze strony płonącej stodoły.
-W stodole?!- Monika przeraziła się. Co ten debil tam robi? Nie mógł uciec?
-Nie mogę wyjść – usłyszała w odpowiedzi i do tego usłyszała jak się dusi.
Monikę przeszły ciary i nieprzyjemny gorąc w środku. Pewnie przytrzasnęła go jakaś belka i teraz leży, nie mogąc się ruszyć. Zrobiło jej się słabo.
„Nie, nie mogę zemdleć. Muszę ratować Roberta” próbowała przywołać się do porządku. Potrząsnęła głową, żeby odegnać zawroty i zaczęła szukać możliwego wejścia. Ale wejścia nie było. Wszędzie płomienie.
-Robert! – Monika zaczęła panikować –Gdzie ty jesteś? Nie mogę wejść!- po policzku zaczęły spływać jej łzy. Nie może stracić kolejnego brata. Nie zniesie tego.
-Robert!
W odpowiedzi usłyszała tylko stłumiony przez hałas płomieni kaszel.
-Boże!- Monika płakała. Nie miała pojęcia co zrobić. Chodziła w tę i z powrotem szukając jakiejś szczeliny między płomieniami. Musi ratować Roberta! W końcu zdecydowała się skoczyć w płomienie. Za nimi przecież jest otwarta przestrzeń. Przeskoczy płomienie i bez problemu znajdzie brata.