A co by było gdyby...18- pożar
Z racji braku pracy, Monika teraz częściej odwiedzała Paulinę. Ciągle gadały o twórczości, o wyobraźni, która ją napędza. W tym samym czasie Paula zajmowała się troskliwie swoim pierworodnym, a i Monika była na tę opiekę skazana. Z czasem przestała się bać przed tym uroczym małym szkrabem i go bardzo polubiła.
Przyszedł maj, Monika była już na wypowiedzeniu i niecierpliwie, z przejęciem szukała jakiejkolwiek pracy. Na wydanie książki pieniędzy miała stanowczo zbyt mało, więc się w to na razie postanowiła nie pchać, choć powieść została już ukończona i należało dokonać tylko poprawek. Spacerowała z Paulą i Maciusiem po LB. i zaglądała na szyby wystaw sklepowych czy nie ma ogłoszeń o pracownika. W odzieżówkach nie było. W spożywczych i owszem.Jednym z właścicieli był akurat jej znajomy. Co jak co, ale znajomych to Monika miała na szczęście dużo.
Paula chciała sobie kupić picie, więc weszły do małego sklepiku, gdzie za ladą stała akurat Laura, żona Marka, właściciela sieci małych sklepów w województwie.
-Cześć – Monika przywitała się – Szukacie pracownika?
-Tak, szukamy. Znowu jedna poszła na macierzyński i nie ma komu robić.
-A mogłabym ja? Tylko że musielibyście mnie nauczyć, bo do tej pory nie pracowałam w sklepie.
Monika wypowiedziała to zdanie i sama nie mogła sobie uwierzyć.
-A gdzie pracowałaś?
- U Jarka.
-A, tak. Mówił coś kiedyś. A chcesz? Nauczyć cie nie ma problemu. Masz książeczkę sanepidowską?
-Nie, musiałabym wyrobić.
-To sobie wyrób. Jutro przyjdź po skierowanie na badania i jak je zrobisz, to przyjdź.
-Super!- Monika szczerze się ucieszyła – To jutro będę. O której przyjść?
-Tak jak dzisiaj. Akurat będę.
-Ok. To do jutra- Monika wyćwierkała niemalże pożegnanie.
Mimo że sobie solennie przyrzekała, że nigdy nie będzie pracować w spożywczaku, to los chciał inaczej. I jeszcze się z tego cieszyła. Choć najbardziej się cieszyła z faktu, że będzie miała pracę, niż z tego, jaką.
-A mówiłaś, że nie chcesz pracować w sklepie- przypomniała jej Paula.
-To było kiedyś. Obecnie sytuacja mnie zmusza do podjęcia jakiejkolwiek pracy, więc biorę jaką dają. Już mi wszystko jedno gdzie, byle by była i żebym ja miała z czego żyć a sąd się nie czepiał.
-No, tak, masz rację- przyznała.
- W miedzy czasie będę szukać czegoś bliższego moim zainteresowaniom, a na razie to wystarczy. Praca w sklepie to praca fizyczna, a taka mi się przyda. Urosną mi mięśnie i będę silniejsza. Jak na razie same korzyści.
-Jak chcesz i cię to zadowala, to pracuj. Z czegoś żyć trzeba.
-No właśnie.
Po załatwieniu jednak wszystkich badań, musiała pojawić się kolejna przeszkoda. Monika poszła pod koniec maja do Laury i okazało się, że mają już pracownika. Monika poczuła się, jak zbita z pałantyku. Jakby ktoś specjalnie chciał ją wyrolować.
-To co ja mam teraz z tymi badaniami robić?- zapytała z wyrzutem Laurę. Jej ton był wystarczający, by zrozumiała, że czuła się oszukana. Nie musiała jej wypominać, że to ona miała pracować w jej sklepie. Równie dobrze mogła nie wyrabiać tej książeczki sanepidowskiej i nie cackać się z robieniem wymazówek. Yh…
-Przykro mi, ale zanim wyrobiłaś książeczkę, znalazła się dziewczyna, która już ją miała. Zrobiła tylko podstawowe badania i już pracuje. Ale zadzwoń do brata Marka, Janusza. Wiem, że on też kogoś szuka.
-A badania?
-Marek jest właścicielem, więc są dalej ważne. Nie przejmuj się, tylko zadzwoń do Janusza.
-Nie mam numeru do niego- Monika zeszła nieco z tonu.
-Zaraz ci dam- Laura wyjęła telefon, wyszukała w spisie kontaktów szwagra i podała numer Monice.
-Dzięki – Monika była wdzięczna Laurze. Miała przynajmniej nadzieję, że Janusz ją przyjmie. U nich wszystko zostaje w rodzinie.