Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2006 (data przybliżona)
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 436
Niedawno wpadła mi w ręce książka genialnego dyslektyka, przynajmniej autor sam tak siebie określa. Chodzi o niezwykłą relację z podróży, a raczej ciąg opowieści o Indianach o nieco enigmatycznym tytule Rio Anaconda, który jest zapisem przemyśleń człowieka, który nie tylko przekroczył próg dżungli, ale w niej przetrwał. Wiedział, że każdy krok, każdy oddech może być tym ostatnim, a mimo to nie zawrócił. Tak powstała opowieść o ,,dzikich” plemionach Indian, których ślady zatarł wiatr.
Dzieło wyszło spod pióra ekscentrycznego podróżnika, Wojciecha Cejrowskiego i niewątpliwie spełnia oczekiwania nawet najbardziej kapryśnych czytelników. Ujmuje przede wszystkim zgrabnie skonstruowanymi dialogami, które zdradzają nie tyle poczucie humoru, co elokwencję autora.
Wojciech Cejrowski objaśnia nam, Europejczykom tajemniczy choć niezbyt skomplikowany świat Indian. Nie stara się czegokolwiek porównywać ani wbijać w schematy. Jakiekolwiek różnice kulturowe poczytuje jako walor, a nie przejaw prymitywności. Autor udziela istotnych wskazówek, dotyczących funkcjonowania w dżungli oraz odpierania ataków ze strony nieokiełznanej natury. W książce znajdziemy imponujący wykład na temat węży oraz zasady bezpiecznego poruszania się po ścieżce przy użyciu niezbędnego atrybutu, jakim jest kij uderzający o ściółkę.
Rio Anaconda to nie tylko wspaniała książka podróżnicza, ale także poradnik kulinarny. Na szczególną uwagę zasługuje musujący napój alkoholowy wytwarzany z manioku o nazwie chicha, któremu autor poświęcił wiele miejsca w swej książce. Wojciech Cejrowski nieco zeuropeizował Chichę, zmieniając pisownię wyrazu, dzięki czemu powstała czicza. Spożywanie cziczy nie jest tak absorbujące, jak samo jej przygotowywanie. Aby doszło do fermentacji należy zmieszać owoc ze śliną. Jak to najlepiej zrobić jeśli nie żując? Tak więc kobiety zajmujące się przyrządzeniem specyfiku, nabierają masę rozbitego manioku w usta, żują, po czym wypluwają do dzieży. Sposób przygotowania może niezbyt zachęcający natomiast smak wyborny, co potwierdza autor i jednocześnie degustator- Wojciech Cejrowski.
Rio Anaconda to książka przepyszna na lato i zachęcająca do podróżowania. Myślę, że stanowi niezbędne wyposażenie każdego wakacyjnego plecaka.
My, ludzie XXI wieku Indian znamy głównie ze starych, dobrych, amerykańskich westernów. Dla nas to nieco groteskowi, czerwonoskórzy goście z barwnymi pióropuszami na głowach, z głośnym, charakterystycznym okrzykiem atakujący "bladych" zdobywców z Europy. A przecież Indianie nie są tylko bohaterami stworzonymi na potrzeby hollywoodzkich produkcji, to żywi ludzie wciąż ukrywający się gdzieś na olbrzymich połaciach Puszczy Amazońskiej. Przed czym? Przed buciorami cywilizacji... Czyli tym wszystkim, czym pragniemy ich "uszczęśliwić".
To o Indianach jest głównie ta Opowieść. Opowieść konkretna, szczególna i wyjątkowa, a napisana przez jednego z najbardziej cenionych polskich podróżników, Wojciecha Cejrowskiego. To za nim podąża czytelnik, na początku zapoznając się ze specyficznym klimatem Ameryki Łacińskiej, a następnie z rzeczywistością "granicznych" wiosek, zamieszkanych przez lud rozdarty między cywilizacją a tradycją. Szlak prowadzi aż do miejsca odludnego. Osławionych Dzikich Ziem, na których wspomnienie włos sam jeży się na głowie. To miejsce, gdzie nie zapuszczają się nawet najwięksi śmiałkowie. Tam przecież mieszkają Dzicy. Tak, CI Dzicy.
"Rio Anaconda" została napisana z wielkim... rozmachem. To jedyne odpowiednie słowo. To powieść bardzo przemyślana, od początku do końca (konkretnie 429 strony). Uzależnia jak narkotyk i naprawdę nie można się od niej oderwać. Wojciech Cejrowski po raz kolejny udowadnia, że jest niezrównanym gawędziarzem. I to nie tylko na szklanym ekranie. Ze słowem pisanym radzi sobie równie wspaniale, właściwie miejscami ma się wrażenie, że tej książki wcale się nie czyta, ale słucha albo ogląda. A opowiadający mówi tak barwnie, że można by przysłuchiwać się przez wiele długich godzin. W środku czytelnik znajdzie kilogramy anegdot, zabawnych historyjek, dygresji, poczynionych obserwacji i błyskotliwych uwag. Nie tylko na temat Indian.
Znane w Europie hasło Wszystkie dzieci nasze są, u Indian zostało wcielone w życie już dawno, dawno temu. Tym bardziej, że w maloce słychać czasami także i takie słowa: Pożycz żonę, bo mi trochę zimno.
Cejrowski podczas swojej podróży musi zmierzyć się z licznymi niebezpieczeństwami. W tym z tym największym, magią. Miejscami trudno dać wiarę jego opowieści, tak bardzo roi się w niej od niezwykłości. Ale czy coś takiego jest w stanie ktokolwiek wymyślić? A tym bardziej racjonalny człowiek XXI wieku, który nauczył się poznawać świat tylko poprzez "szkiełko i oko"? Bardzo wątpliwe.
Historia przyjaźni podróżnika i ostatniego szamana plemienia Carapana to zdecydowanie najpiękniejszy i najbardziej ujmujący element tej książki. Dwa światy, dwie osobowości i rzeczywistości, które w końcu się spotkały. I zaczęły przyciągać się jak magnes. W tle tylko słyszymy echa końca. Końca Dzikich Indian. Jak pisze Wojciech Cejrowski, w końcu i w ich wiosce pojawią się pierwsze majtki.
"Rio Anaconda" to wspaniała lektura, podczas której trudno uniknąć żywiołowego śmiechu, ale i gorzkiej refleksji. Niestety nieuniknionej.
http://kaniafrania.blogspot.com/2016/08/ostatni-indianie-i-buciory-cywilizacji.html
Drugi tytuł spośród podróżniczych książek Wojciecha Cejrowskiego jest odrobinę nierówny. Pierwsza połowa zaskoczyła mnie i nie było to pozytywne zaskoczenie. Spodziewałam się lektury tak zajmującej jak "Gringo wśród dzikich plemion". Napisanej z równie ironicznym dowcipem. Owszem dowcip jest ale najbardziej ujawnia się od drugiej połowy książki.
Nie umniejszam "Rio Anacondzie", bo koniec końców dobrze mi się czytało o rozmowach z szamanem przy moczeniu pięt na Dzikich Ziemiach, o szamanie Angelino i ich licznych, interesujących rozmowach z Autorem, o odkrywaniu świata Indian Carapana. Wszystko świetnie ale to następuje właśnie po pierwszej połowie, czyli najpierw przebrnęłam przez mniej intrygujące rozdziały, niekiedy bardzo wolno rozwijające się, wciąż czekając na to wielkie "Wow", które nie pozwoli na oderwanie się od książki. Może po prostu zbyt wiele obiecałam sobie po lekturze poprzedniej książki Autora.
Tytuł uznaję za dobry, choć nie tak dobry jak "Gringo wśród dzikich plemion". Gdybym więc miała komuś, kto nie zna pisarskiej twórczości Pana Wojciecha Cejrowskiego, doradzić od której książki ma zacząć przygodę, to - na dzień dzisiejszy - poleciłabym najpierw "Gringo (...)", potem "Rio Anacondę".
Opinia opublikowana na moim blogu:
https://literackiepodrozebooki.blogspot.com/2022/02/rio-anaconda-gringo-i-ostatni-szaman.html
Lubię oglądać Pana Cejrowskiego i szanuje tego człowieka za mądrość, odwagę i upór do obrony własnych przekonań. Jednak jego humor zwłaszcza w tej ksiązce jest irytujący. Nie polecam - lepiej obejrzeć niż czytać.
Oto pierwsza podróżnicza książka Wojciecha Cejrowskiego. Wydaliśmy ją w roku 1997 i została bestsellerem. Chcieliśmy ją potem wznowić, ale WC się...
To książka klasyczna. O takich mówi się, że "kultowa". Do dnia dzisiejszego sprzedano prawie 60 tysięcy egzemplarzy i ciągle schodzi! Ostra, wręcz...
Przeczytane:2017-06-22,