Co to za ludzie, ci za domem? – spytał w końcu [Bruno]. Ojciec przechylił głowę, widać odrobinę zakłopotany. Żołnierze, Bruno - odpowiedział. I sekretarze, i sekretarki. Pracownicy biura. Przecież już ich znasz. Nie wszystkich - odparł Bruno. - Chodzi mi o tych, których widzę z okna. – Tych w domkach, tam w oddali. Wszyscy są ubrani identycznie. A, oni. - Ojciec z lekkim uśmiechem kiwnął głową. – To nie ludzie, Bruno
Było tam olbrzymie druciane ogrodzenie, biegnące wzdłuż domu i na samej górze wygięte do środka. Ogrodzenie ciągnęło się potem jeszcze w obie strony o wiele dalej niż Gretel mogłabym wzrokiem sięgnąć. Było bardzo wysokie, znacznie wyższe od domu, a co kawałek podtrzymywały je potężne, podobne do telegraficznych, drewniane słupy. Ogrodzenie wieńczyły ogromne, splątane zwoje drutu kolczastego, aż Gretel nagle coś zakuło w sercu, gdy zobaczyła sterczące tam wszędzie ostre kolce. Za ogrodzeniem nie rosła trawa i w ogóle nigdzie dookoła nie było choćby skrawka zieleni. A zamiast zwyczajnej ziemi tylko coś jakby pył, i co kawałek, jak okiem sięgnąć, niskie domki i duże kwadratowe budynki ze dwa, całkiem już daleko, z kominami.
Dom to nie budynek, ulica czy miasto. Byle cegły i zaprawa to tylko pozór domu, bo przecież naprawdę dom jest tam, gdzie mieszka rodzina.
Wpatrzony w chłopca, zastanawiał się, czy by go nie zapytać, dlaczego jest taki smutny, ale się powstrzymał, uznawszy, że to chyba niezbyt grzeczne. Smutni ludzie nie zawsze są zadowoleni, kiedy się ich o to pyta, choć niektórzy mówią o tym z własnej woli i zdarza się nieraz, że potem tak o swym nieszczęściu opowiadają miesiącami, w kółko, lecz Bruno doszedł do wniosku, że w tej sytuacji lepiej będzie zachować cierpliwość i o nic się nie dopytywać.
[...] ujął i mocno ścisnął rączkę Szmula. - Ty jesteś moim najlepszym przyjacielem - wyznał. - Najlepszym w całym życiu. Szmul, zdaje się, otwarł usta, by coś odpowiedzieć, lecz Bruno go nie usłyszał, bo akurat wtedy stłoczeni ludzie wydali głośne westchnienie, a za zamkniętymi nagle drzwiami coś jakby brzdękło. Próbując pojąć, co też to ma znaczyć, Bruno uniósł brwi i zaraz stwierdził, że pewnie zamknięto drzwi przed deszczem, aby się ktoś przypadkiem nie przeziębił. W nieprzeniknionym mroku i zgiełku Bruno nadal ściskał dłoń Szmula i pomyślał, że choćby nie wiem co, nie puści jej przenigdy.
Lecz choć niezliczonym ludziom w pasiastych piżamach przyglądał się wiele razy, nigdy ale to nigdy nie zadał sobie pytania, o co tu właściwie chodzi.