Piętnasta, pijemy kawę i idziemy na spacer. Kierujemy się na cmentarz. Staruszka głośno rozmawia z pochowanym tam mężem i jego pierwszą żoną. Trochę mi głupio. W oddali spostrzegam ławeczkę i mówię, że tam na nią poczekam. Siadam na ławeczce. Krzaki przysłaniają mi grób, nad którym stoi podopieczna. Od czasu do czasu widzę jednak czubek jej głowy. W pewnym momencie słyszę cichutki pisk. Słodziutkie „och”. Bardziej przypomina to okrzyk zachwytu niż tragiczne „och”. Ale dłuższy czas nie widzę głowy Julii. Przeczucie mówi mi, że „och”, które słyszałam przed chwilą, mogło paść z ust seniorki. Pośpiesznie ruszam w kierunku grobu. Podopieczna leży jak długa na nagrobku. Pomagam jej wstać. Dzień jest deszczowy. Okazuje się cała wypaprana w błocie. Z ucha ciurkiem leci jej krew. Pytam, jak to się stało. Julia chciała poprawić kwiatek przy pomniku i jak kózka skakała z kamyka na kamyk, by dostać się na przód grobu. Chwila nieuwagi, poślizgnęła się i wylądowała na grobie. Głową uderzyła o lampion, rozcinając ucho. W pierwszej kolejności zaczęła mnie prosić, żebym nic nie mówiła córce. Dla mnie ważniejsze było, by zatamować krwawienie. Krew nie przestawała płynąć. Z chusteczką przyłożoną do ucha wracamy pieszo. W domu mam wrażenie, że ucho Julii napuchło i zrobiło się sine. Dzwoni siostra podopiecznej. Korzystam z sytuacji i radzę się, co zrobić.