Często porównywał swoje pisanie do spienionej wody. Wystarczyło, żeby wskoczył, a prądy porywały go ze sobą, rzucały nim na różne strony, nie zważając na jego wolę. Kiedy pisał, słowa wypływały z mięśni dłoni, z samego pióra, ze zgiętego stawu łokciowego, z drapania ostrza stalówki po papierze, a przede wszystkim z jakiegoś nadrzędnego impulsu wychodzącego z wnętrzności. Na pewno nie z umysłu. I, Boże, cóż to za błogosławiona ulga, zatracić swoje ciężkie myśli i niepokoje w wybuchu obrazów i symboli. Był po pierwsze i najważniejsze, c
Często porównywał swoje pisanie do spienionej wody. Wystarczyło, żeby wskoczył, a prądy porywały go ze sobą, rzucały nim na różne strony, nie zważając na jego wolę. Kiedy pisał, słowa wypływały z mięśni dłoni, z samego pióra, ze zgiętego stawu łokciowego, z drapania ostrza stalówki po papierze, a przede wszystkim z jakiegoś nadrzędnego impulsu wychodzącego z wnętrzności. Na pewno nie z umysłu. I, Boże, cóż to za błogosławiona ulga, zatracić swoje ciężkie myśli i niepokoje w wybuchu obrazów i symboli. Był po pierwsze i najważniejsze, c