Potem były negatywy. Jakże za nimi tęsknił. To prawdziwe promienie światła, odbite wprost od krajobrazu, przedmiotu, osoby, kładące się piętnem na błonie. Negatywy zdjęć stanowiły najmocniejszy element wspomenień. Były oparzeliną zostawioną przez ogień, siniakiem na skórze.
Często porównywał swoje pisanie do spienionej wody. Wystarczyło, żeby wskoczył, a prądy porywały go ze sobą, rzucały nim na różne strony, nie zważając na jego wolę. Kiedy pisał, słowa wypływały z mięśni dłoni, z samego pióra, ze zgiętego stawu łokciowego, z drapania ostrza stalówki po papierze, a przede wszystkim z jakiegoś nadrzędnego impulsu wychodzącego z wnętrzności. Na pewno nie z umysłu. I, Boże, cóż to za błogosławiona ulga, zatracić swoje ciężkie myśli i niepokoje w wybuchu obrazów i symboli. Był po pierwsze i najważniejsze, c
Więcej