Widzę cię czyta się dobrze. Bohaterowie są tu poprawni, akcja poprawna, kolejność prezentowania wydarzeń także nie budzi wątpliwości. A jednak coś w tym układzie niepokoi.
Joey Mullen wraca po śmierci matki do Bristolu, gdzie znajduje schronienie w domu brata. Joey jest młoda, niedoświadczona, nie ma pracy i kwalifikacji, dopiero rozpoczyna swoje życie zawodowe. Wraz z nią, z hiszpańskiej wyspy, przyjeżdża jej mąż, Alfie. Alfie jest uroczy, młody, pełen życia, atrakcyjny, wysportowany, krótko mówiąc: prawie idealny. Prawie – bo dzieje się coś, co sprawia, że w oczach Joey nagle z atrakcyjnego chłopaka staje się nieodpowiedzialnym młodzikiem.
Otóż w sąsiednim domku zamieszkuje ON – perfekcyjny Tom Fitzwilliam, nauczyciel-zbawca, ratunek dla upadającej szkoły, specjalista od wszystkiego. Tom jest przeciwieństwem Alfiego. Jest od niego o pokolenie starszy, ma lekki brzuszek i poukładane życie. Ma też żonę i syna. Dlaczego więc Alfie, który początkowo był dla Joey „zauroczeniem”, nagle staje się balastem?
I jak się to dzieje, że w domu Fitzwilliamów ktoś zostanie zamordowany kuchennym nożem?
Fabuła wydaje się dokładnie przemyślana, ale budzi wątpliwości. Wszystko jest tu na opak. Żona kardiochirurga Jacka, brata Joey, okazuje się kim innym niż jest w rzeczywistości, podobnie sam Tom i jego żona. Ich syn także jest inną postacią niż sobie na początku powieści wyobrażamy. Zupełnie, jakby powieść była wynikiem badań społecznych pod tytułem: jak najbardziej zaskoczyć czytelnika, nie dbając o zdrowy rozsądek.
Jeszcze gorzej przedstawia się sama Joey Mullen. Nie da się jej po prostu polubić, nie da się zrozumieć. Skacze dziewczyna z kwiatka na kwiatek: a to podoba jej się wesoły Alfie, a to poważny Tom. Gdy Alfie chce dojrzeć i zaczyna mówić o dziecku, Joey ucieka w panice, przerażona wizją powiększania własnej rodziny.
Niepokoi liczba twistów w tej fabule. Ich nagromadzenie powoduje, że czytelnik gubi się w linii fabularnej, skupia na błędnych tropach, tracąc z oczu główną nić.
Niepokoi także język powieści. I nie jest to wina tłumacza. Jeśli bohaterka przyjmuje „postawę defensywną” zamiast po prostu zasłonić się przed zagrożeniem, to odnoszę wrażenie, że autor nie do końca opanował sposoby przekazywania myśli, operując żargonem wojskowym w momencie, gdy zabrakło mu środków wyrazu. Jeśli bohaterka wyglądała na zmęczoną i nieprzystępną, to także zaczynamy się zastanawiać, co autor chciał przez to wyrazić. Zakłócono tu zasadę show, don't tell!, co odbiera powieści wiele uroku. Wszak Widzę cię to powieść kryminalna, nastrój odgrywa tu kluczową rolę.
Podsumowując: w tym przypadku powieść nie jest atrakcyjnym sposobem na wolnym wieczór. Nie przynosi emocji i nie pozostawia miłych wspomnień. A zatem polecam ją jedynie amatorom historii kryminalnych.
Wszystko zaczęło się już pierwszego dnia, kiedy znalazłam kartonowy znak przybity do płotu. Ktoś napisał na nim: „Kop tutaj”.Tak właśnie zrobiła...
Nadine i Dig przyjaźnią się od dzieciństwa, i teraz, gdy oboje mają już "trzydziestkę na karku", nadal są najlepszymi przyjaciółmi. Gdy do Londynu...