Kuszące mistycyzmem oraz niezwykłym pięknem najwyższe szczyty gór nie są pozbawione jednak dramatyzmu, na który składa się bardzo długa lista nazwisk poległych zdobywców, nie wyobrażających sobie życia bez wspinania się. O swojej pasji podróżowania doskonale wiedział Zbigniew Piotrowicz. Według niego karkonoskie chatki, zakamarki Bieszczad, niezwykłość Bałkanów oraz leżący na najwyżej położonej wyżynie tajemniczy Tybet to nie tylko pozytywna dla zdrowia i dobrego samopoczucia – przynajmniej na jakiś czas – zmiana miejsca pobytu, ale przede wszystkim doświadczenie czegoś innego, nowego, czegoś, co pozwoli powrócić na dawne miejsce zmienionym na lepsze. I o takiej właśnie rzeczywistości opowiada Zbigniew Piotrowicz w Moich pagórach, książce przeznaczonej nie tylko dla miłośników górskich wspinaczek, ale dla każdego, kto w zwykłej, szarej codzienności napotyka trudne do pokonania przeszkody, niejednoznaczne wybory oraz odpowiedzialne decyzje. I wszystkim przeciwnościom postanawia stawić czoła.
W interesującej publikacji Wydawnictwa Annapurna zgromadzono opowieści o górskich wędrówkach, o ludziach, na których zawsze można polegać, a także doświadczeniach umożliwiających świadome stąpanie po wybojach zwykłej, pełnej przeszkód, szarej codzienności. Odkrywanie świata Zbigniewa Piotrowicza rozpoczęło się bardzo wcześnie. W swoich wspomnieniach autor wraca do czasów dzieciństwa, kiedy jako trzyletni chłopczyk, ubrany w piżamkę i nie zauważony przez nikogo, wymknął się z mieszkania i udał do wybudowanej w centrum miasta piaskownicy, przyprawiając o utratę zmysłów swoją mamę (i to nie raz!). Prawdziwe wspinanie się rozpoczął jako siedmiolatek, dzielnie pokonując uciążliwości trasy wiodącej na szczyt Śnieżki. Potem już było coraz ciekawiej: pływanie po gliniankach na tonącej krze, samotne kilkugodzinne wycieczki po bliższych i dalszych okolicach, obozy wędrowne, poznawanie twardych reguł życia w opuszczonej chatce pod jednym z karkonoskich szczytów, nawiązywanie „przyjaźni” z trudami życia w scenerii wyjących wilków i zaśnieżonych Bieszczad, a także zdobywanie górskich szczytów, wznoszących się w krajach "demokracji ludowej". Z relacji Zbigniewa Piotrowicza jasno wynika, że do nauki prawdziwego wspinania się posłużyła mu poznańska Cytadela, po której już spokojnie mógł udać się w sudeckie skałki. Następnie przyszła kolej na Tatry i lekcje „do odrobienia” (pokory, przebiegłości, niezwykłej przebiegłości, higieny osobistej), Alpy oraz Himalaje.
Oprócz szczegółowych relacji z licznych podróży, w lekturze nie brakuje słów pochwały dla głębi przyjaźni (wielu himalaistów już nie żyje, spoczywając w najznakomitszym górskim towarzystwie) oraz opisów świadczących o pięknie otaczającego świata. Jest nawet kulinarny przepis na dwie porcje taratoru, spisy zakazanych towarów, wiezionych na sprzedaż i niezwykle interesujące wspomnienia dotyczące handlu. W osobistych przeżyciach autora można dostrzec tęsknotę za tym, co niedościgłe, za tym, co jest jak powietrze, bez którego nie da się żyć.
Pisząc Moje pagóry, autor chciał podzielić się (wyszło mu to doskonale) z czytelnikiem tym kawałkiem świata, który – tylko na pozór – odkrywa się dla samego siebie. Wprawdzie w książce nie ma ani jednego pięknego zdjęcia wysokogórskich krajobrazów, jednak treść w pełni zaspokaja oczekiwania czytelnika, bowiem pokazuje, jak warto postępować, by codzienne wybory okazały się właściwe, by doprowadziły nas na szczyty dobra i miłości.
Sudeckość, jest słowem, którego nie znajdziemy w słownikach, prowokującym, bez definicji. Może mieć znaczenie wszelakie, ale zawsze związane z górami,...