W „Misiu” Robert Buczek stosuje chwyty, które w literaturze dla najmłodszych nie należą raczej do częstych. Próbuje nagiąć chwyty narracyjne z powieści dla dorosłych do swojej opowieści, w efekcie tworzy zadziwiający misz-masz. „Miś” zestawia trzy lub cztery konwencje narracyjne.
Rozpoczyna się wizją świata po zagładzie. Kilkaset metrów pod ziemią, w schronach, przebywa grupa tych, którym udało się ocaleć. Kończą się im zapasy żywności, ale gorsza jest świadomość, że właściwie nie ma już ratunku. Dwudziestodziewięcioletni Krzyś Brachowski decyduje się opowiedzieć swoim podopiecznym pewną historię ze swojego nastoletniego życia. Tak przechodzi Buczek od s-f do powieści obyczajowej. Jako dwunastolatek, Krzyś wybrał się z ojcem w góry. Wyprawa miała być szkołą charakteru, a i swoistą karą za szkolne wybryki. Gwałtowne załamanie pogody sprawiło, że bohaterowie zostali odcięci od świata. Czy ktoś uwolni ich z pułapki? Dla zabicia czasu, a może i podniesienia na duchu, ojciec Krzysia zaczyna relacjonować bohaterowi tragiczne losy dziadka – mężczyzny, który nie przeżył torturowania przez UB. Szkatułkowa kompozycja polega w tym wypadku na wpisywaniu kolejnych typów narracji w historię. Buczek nie miesza stylów, po prostu każdorazowo zmienia sposób opowiadania, tak, że czytelnicy mogliby nawet zapomnieć o tym, co było wcześniej. Przez tę sprawność stylistyczną książka momentami sprawia wrażenie niespójnej, chociaż nie jest pozbawiona uroku. To, co może się u Buczka nie spodobać czytelnikom, może też wpłynąć na popularność tomiku w przyszłości.
Autor próbuje w narracji imitować mowę dwunastolatka, nie stroniąc od kolokwializmów, jakich pełno jest w młodzieżowym slangu dzisiaj. Tyle że nic nie dezaktualizuje się szybciej niż język nastolatków, zwłaszcza w ujęciu dorosłych. Za parę lat historia opowiedziana przez Buczka będzie zwyczajnie śmieszna. Nie straciłaby ta książka, gdyby została napisana literackim językiem, bo wbrew pozorom wielu młodych odbiorców zwraca uwagę na styl. Wyczuleni na fałsz czytelnicy mogą zaprotestować wobec takich praktyk. Robert Buczek oferuje młodzieży interesującą lekturę, szkoda psuć efekt.
Nie pasują mi kompletnie rysunki Alicji Rybickiej – przez bajkę przewija się motyw tytułowy, miś ozdabia kolejne rozdziały, a przecież przez większą część książki misia w fabule nie ma. Wysyła zatem ilustratorka dość sprzeczne sygnały, wykreowany przez nią pluszak nijak nie przystaje do raczej minorowych nastrojów opowieści. Jest w tej historii sporo elementów ważnych i celnych. Można potraktować „Misia” jako relację o dojrzewaniu – bo od młodzieńczego chwilowego wyskoku przechodzi do spraw poważnych i w pewnym sensie wymuszających konieczność szybkiego dorośnięcia.
Staje się „Miś” książką o zaufaniu, wzajemnym zrozumieniu i odpowiedzialności. W kolejnych warstwach historii przewijają się małe dramaty, niepewność wykluczająca beztroskę. Dzieci nie są wolne od zmartwień, ale nawet skazane tylko na własną pomysłowość znajdą wyjście z najgorszych sytuacji. Buczek pokazuje, że każde cierpienie da się złagodzić. W tej książce kiedy nic się nie układa, można liczyć na pomoc sił nadprzyrodzonych – to z kolei konsekwencja przejętych z fantastyki rozwiązań.
„Miś” to opowieść, której dramatycznego rozwoju akcji nie zapowiada sympatyczna, „klasyczna” ciepła okładka z maskotką-przytulanką… ani sielankowy tytuł.
Izabela Mikrut
Ktoś w sposób wyjątkowo okrutny i wyrafinowany morduje kobiety. W knajpiarskiej, dusznej atmosferze Krakowa dwóch podstarzałych gliniarzy...
Kolejne zbzikowane przygody rodziny Bzików. Uratowanie świata przed nalotem Ciasteczkowych Pożeraczy to nie jest byle co. Ho, ho, to przecież wspaniały...