Żywot parszywy
cego... Pieniędzy wystarczyło raptem na dwa lata. Na początku wydawało mu się, że jest bogaczem. Miał wrażenie, że te pieniądze starczą na bardzo, BARDZO DŁUGO. Wynajął malutką kawalerkę. Pieniądze praktycznie przeciekały mu między palcami, na imprezki, na panienki, na alkohol, wystawne obiadki w renomowanej restauracji. Głównie na trunki z procentami, którymi bezskutecznie próbował zagłuszyć rozpacz po utracie rodziców. Ani się obejrzał a na jego koncie były już tylko marne resztki. Przez prawie trzy dni nie wychodził z domu; dopadła go kolejna depresja. Godzinami leżał na łóżku gapiąc się w pożółkłą wytartą tapetę jakby w niej znajdowało się rozwiązanie wszystkich jego problemów. Trzeciego dnia w czwartek w jego ogarniętym mrokiem umyśle pojawiło się nikłe światełko nadziei na lepszą przyszłość. Aż się zdziwił że wcześniej na to nie wpadł. Dilerka okazała się całkiem intratnym zajęciem. Szybko wkręcił się w odpowiednie środowisko. Dzięki sprytowi, obrotności i doskonałemu wyczuciu tego komu i ile trzeba posmarować radził sobie całkiem przyzwoicie w tym interesie. Skutkiem ubocznym nowego zajęcia były wyrzuty sumienia. Wielu znajomych w to wpakował ale przecież gdyby nie on to kto inny by im ten syf wcisnął. Gdy pojawiały się przykre myśli, przypominające swą natrętnością rój wygłodniałych much, zbijał je kontrargumentem, że przecież los postawił go pod ścianą i nie miał innego wyjścia. Na zatrudnienie do uczciwej roboty, przy obecnym bezrobociu nie było na to nawet najmniejszej szansy. Z czasem coś w nim umarło i przestało przypominać mu o tym co jest dobre a co złe. Przyzwyczaił się i zobojętniał. Jego "terenem" było "Piekiełko", znana moskiewska dyskoteka. To właśnie w niej poznał Sonię - delikatną, wrażliwą blondyneczkę z rozbitej rodziny. Była inna niż spotykane każdego dnia laski. Sprawiała wrażenie małej zagubionej dziewczynki, którą musiał się nią zaopiekować. Skromna, inteligentna - prawdziwy skarb na tle wyzywająco ubranych, wiecznie podpitych, wulgarnych córeczek bogatych tatusiów, które się do niego przystawiały. Oboje byli po przejściach; szybko znaleźli wspólny język i nim się obejrzeli połączyła ich miłość. Stali się nierozłączną parą. Sonia wiedziała czym się zajmuje - nie potępiała tego, wiedząc jakie są realia, ale miała nadzieję (i często mu to mówiła), że jeśli tylko nadarzy się okazja to z tym skończy. Miała na niego dobry wpływ. Była takim dobrym duszkiem. Dzięki niej zaczął odkładać oszczędności w banku - tak na wszelki wypadek - może kiedyś założy jakiś interes. Tak, przy niej mógłby żyć skromnie, rekompensowałaby mu wszelkie niedostatki. kochał ją do szaleństwa. Kiedy życie znowu nabrało jasnych kolorów, gdy zaczynał wychodzić na prostą i znowu miał po co żyć, przypomniał się stary znajomy...Pech. Żywot parszywy. Okazało się, że jego jedyna, ukochana, najcudowniejsza kruszynka jest pieprzoną kurwą, suką, zdzirą, która daje się posuwać najlepszemu przyjacielowi Siergieja, Olegowi. kutas nie przyjaciel! Miał ochotę ich pozabijać. Skończyło się na połamanym nosie Olega i splunięciu dziwce w twarz. Chlał na umór przez kilka dni zamieniając kawalerkę w ruinę. Budził się i zasypiał, oblepiony brunatnym kleistym potem, dryfując po morzu czterdziestoparo procentowgo alkoholu. Skóra zeskorupiała od niezliczonych spazmatycznych wyrzygnięć, w ustach ohydny kapciowaty posmak i to palenie w żołądku. Gdy wyszedł z rozpaczliwego ciągu w mieszkaniu cuchnęło gorzej niż w gorzelni. Po podłodze walały się puste butelki, pety - to cud, że pożaru nie było - i gdzieniegdzie zaschnięte, nie do końca przetrawione, rzygowiny; niechciana pamiątka z żołądka: zupki chińskie, kawałki ogórka, niezidentyfikowane mięsiwo, resztki ryb, cuchnąca breja. W pijanym widzie zdemolował wszystko co się tylko dało połamać lub potłuc; prywatna apokalipsa. Zdychał z wyczerpania leżąc na dywanie męczony najkoszmarniejszym kaczorem ze wszystkich dotąd przeżytych. Jego organizm składał się w siedemdziesięciu procentach ze spirytus