Życie to jest teatr..., czyli o ludzkich tendencjach do pozbawiania się tożsamości (praca nagrodzona w konkursie papieskim)
W poszukiwaniu uznania
(...)zauważyłam, że Dani ma rozmazany makijaż: gruba czarna kredka do oczu i tusz do rzęs spływały po mokrych policzkach. (...) "To jest prawdziwe oblicze mojej kuzynki", pomyślałam. "Pod demonstracyjną obcesowością i zjadliwością kryje się dobry człowiek".
(D. Chamberlain – Jak gdybyś tańczyła)
Jeśli uważniej przyjrzymy się każdemu zbiorowisku młodych ludzi, zapewne dość szybko rzuci nam się w oczy jakiś odludek. Może to być dziewczyna ubrana od stóp do głów w czerń z ciemnym makijażem, chłopak z wpadającą w oczy grzywką i kolczykiem w wardze, lub ktoś z zielonymi włosami. "Dziwni" – powiedzą jedni. Inni będą ostentacyjnie odwracać wzrok, bo tacy ludzie nie mieszczą się w ich wizji świata. A jednak są. I wszycy mniej lub bardziej zwracają naszą uwagę, mimo niechęci przyciągają wzrok otoczenia. I w sumie większości o to właśnie chodzi. Każdy buntownik był kiedyś zupełnie zwyczajną osobą. Kolejną Olą, Jackiem lub Anią. Jednak w którymś momencie wydarzyło się coś, co skłonilo ich do zmiany wizerunku, przekonań, a czasami nawet wyrzeczenia wiary. Tym czynnikiem najczęściej jest brak miłości i akceptacji ze strony otoczenia. Wiadomo, okres dojrzewania i buzujące hormony także grają tu swoja rolę, ale nie aż taką jak odrzucenie. Nastolatek nie akceptowany przez ogół usilnie próbuje zaistnieć w społeczeństwie. Przynależność do jakiejś subkultury młodzieżowej, niecodzienny wygląd czy nieuprzejme zachowanie jak najbardziej w tym pomagają – niekoniecznie tylko tak, jak by dana osoba chciała. Jej zachowanie i szeroko pojmowana inność wywołuje u otoczenia niechęć i agresję. To z kolei powoduje, że nasz buntownik wycofuje się jeszcze bardziej. Tym samym wpada w błędne koło braku akceptacji i zrozumienia, wywołując efekt odwrotny od zamierzonego.
Gdybyśmy zapytali taką osobę o to, czy odpowiada jej wymieniony styl życia, odpowiedziałaby bez wahania, że nie potrzebuje do szczęścia ludzi, więc nie widzi problemu w tym, że nie ma przyjaciół. Zapewniłaby nas, że pasuje jej taki stan rzeczy. Niestety byłoby to kłamstwo. Niedobrze, by człowiek był sam – czytamy w Księdze Rodzaju. Człowiek potrzebuje drugiego człowieka jak pożywienia czy powietrza. Każdy z nas odczuwa to instynktownie i każdy powinien mieć możliwość zaspokojenia tej potrzeby. Może czasem wypadałoby podać rękę takiemu innemu? Może to wcale nie jest taki zły człowiek jak się wydaje?
Gdyby tak...
W skrócie chodzi o to, (...) że dzięki odgrywaniu osoby, którą chcemy być, dzięki naśladowaniu jej zachowania, z czasem możemy stać się nią naprawdę.
(D. Chamberlain – Jak gdybyś tańczyła)
Ostatni przkład "aktorów" to ludzie, którzy nie podążają ślepo za resztą, ale też nie strarają się na siłę od niej odróżnić. Są to osoby, które opisują się po prostu: "Jestem sobą". Często tak właśnie jest. Nie da się ukryć, że część ludzi rzetelnie spełnia swoje przeznaczenie i Boży plan na własne życie. Ale to jedna strona medalu. Druga to ludzie, którzy "są sobą" według własnego zamysłu, pokazują się innym tak, jak chcą być postrzegani. Stają się duszami towarzystwa, ulubionymi uczniami, idealnymi słuchaczami – wszystko czego tylko dusza zapragnie. Niektórzy będą się zastanawiać, co w tym złego. Teoretycznie nic, jeśli staramy się być w ten sposób lepszymi ludźmi i chcemy uzyskać jakiś ideał, do którego dążymy. Cała sytuacja staje się problemem, kiedy zaczynamy grać dla ludzi. Kiedy udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, tylko po to, żeby zyskać uznanie lub wprost przeciwnie. Wyobraźcie sobie taką sytuację: młody człowiek prześladowany przez rówieśnikow, bo jest "inny". W którymś momencie coś w nim pęka i mimo swojej wrażliwości zaczyna odpowiadać na docinki. Kreuje się na silniejszego niż jest w rzeczywistości. I udaje mu się – koledzy niechętnie, ale zaczynają go szanować. Niestety, nie udaje mu się do końca zmienić swojej osoby – nadal pozostaje tą samą wrażliwą, delikatną istotą, tylko, że nie chce, by wróciły prześladowania. Boi się ludzi i prowadzi z nimi ustawiczną walkę, jednocześnie walcząc ze swoimi słabościami. Zewnętrznie się zmienił, nauczył się odpowiadać na zaczepki i jest trochę bardziej twardy niż był. Ale czy potrafi w tym wszystkim znaleźć szczęście? Nie sądzę. Takich przypadków jest wiele. Młody człowiek jest - bądź co bądź - człowiekiem i nie czuje się dobrze, kiedy jest traktowany niewłaściwie. W przypadku złego traktowania w odruchu obronnym dostosowuje się do warunków otoczenia. Pytanie, czy jest to konieczne. Wbrew pozorom nie musimy grać, by być szczęśliwymi. Co więcej, przykłady zaskakująco często wykazują, że "aktorzy" nie potrafią znaleźć sensu w życiu. Rozsądek nakazywałby porzucić naszą grę – należy tylko pogodzić się z tym, kim jesteśmy.