Życie lubi zaskakiwać część 1 - 12 sierpnia c.d.
O dwudziestej drugiej Agata z Olą posżły nad staw. Nie mogły uwierzyć, że Iwona nie idzie z nimi. Z reguły była pierwsza do takich wypadów. Powiedziała, że musi zadzwonić do rodziców, bo przez pięć dni się nie odzywała. Wcale nie miała na to ochoty, ale żeby mieć alibi włączyła skypa jeszcze zanim dziewczyny wyszły. Pogadała z nimi niecałe pół godziny i się rozłączyła.
W pokoju było duszno, więc otworzyła okno na oścież. Umyta, w piżamie z mokrymi włosami usiadła na parapecie i spojrzała w dół. W ciemnościach dostrzegła grupki ludzi. Rozpoznała, że niedaleko ich domku razem na trawie leżą Ola, Agata, Sylwia, Alicja, Ela z „4Ridersami”.
Iwona popatrzyła na niebo poinad lasem. Było bezchmurne. Rok temu, gdy chciała oglądać spadające gwiazdy z Rubenem i Dawidem, to nie mogła, bo lało jak z cebra. W tym roku mieli szczęście. Teraz w Polsce też było bezchmurnie i jej rodzina też oglądała. Zatęskniła. Do tej pory tego nie odczuwała. Cieszyła się, że ma spokój od rodzeństwa i rodziców. W tym momencie zapragnęła być z nimi. Gdyby nie wyjechała, jej świat nie wywróciłby się do góry nogami. Teraz musi stanąć na głowie, żeby go przewrócić z powrotem.
Niczegi się nie boi. Po prostu nie chce. Nie czuje. Chce być wolna. Czy to tak wiele?
Przymknęła powieki. Usłyszła śmiech Olki. Miała ładny śmiech. Taki dźwięczny. Ciekawe z czego się śmiała?
Iwona postanowiła wrócić jutro do poprzedniego wigoru. Nie da się Ericowi. Ale dzisiaj pozwoli sobie jeszcze na trochę melancholii. Sięgnęła po telefon leżący na biurku i włączyła „Let it go” Jamesa Bay’a. Uwielbiała ten utwór. Gdy jest w taki stanie jak teraz, może go słuchać godzinami non stop.
Otworzyła oczy i zaczęła się lekko kołysać. Spojrzała ponownie w niebo w celu poszukiwania spadających meteorytów. W ciągu trzech minut dostrzegła pięć. Życzeń nie wymyślała. Nie wierzy w przesądy. Włączyła piosenkę od nowa i zaczęła cicho śpiewać pod nosem. Obserwowała gwiazdy i zachwycała się ich pięknem. Łączyła je w gwiazdozbiory. Znalazła Wielką i Małą Niedźwiedzicę, Smoka, Rysia i Lwa. Więcej gwiazdozbiorów nie znała.
-Roszpunko, roszpunko, spuść swoje włosy- usłyszła nagle. Spojrzała w dół. Pod oknem stał Eric. A ten co znowu?
-Co jest?- zapytała głośno.
-Fajnie śpiewasz.
-Coś jeszcze?
-James Bay?
-Tak.
-Też lubię.
-Jeszcze coś?
-Miałaś iść spać.
-Odechciało mi się.
-To chodź do nas.
-Nie chce mi się.
-A co ci się chce?
-Aktualnie- nic.
-To może ci się nie chcieć przy nas.
-Że co?- wypowiedź Erica była jakaś nieogarnięta jej zdaniem.
-Możesz przyjść do nas i dalej hm... leniuchować. Nie wiem jakiego słowa użyć.
Iwona zrozumiała.
-Wolę poniechcieć sobie tutaj.
-Sama?
-Tak.
-Nie wolisz z towarzystwem?
-Dzisiaj nie.
-Czemu?
-Domyśl się, głupi nie jesteś.
-Miło mi.
-Z czego?
-Że nie jestem głupi.
Iwona uśmiechnęła się.
-Cieszy mnie to.
-To przyjdziesz?
-Nie. Tu jest mi wygodnie- Iwona poklepała ręką parapet.
-To może przyjdziemy do ciebie?
-Haha! Wątpię, że tyle osób pomieści się w tym oknie.
-Zawsze można spróbować upchać.
-Tak jak w tokijskim pociągu?- Iwona zażartowała- Albo fiacie 126p.
-Czemu nie? Zawsze marzyłem, żeby się gnieść jak sarydnka w puszce.