Życia
Obudziło mnie światło.
Nie rażące wprawdzie, ale wystarczająco intensywne, żeby zaboleć w oczy. Jednocześnie poczułam się, jakbym właśnie pochłaniała najznakomitsze śniadanie tego świata. Ciągle pamiętam jeszcze zapach kawy, którą On przyrządzał. Tej pierwszej, porannej, wywołującej uśmiech na naszych twarzach.
Teraz to zdecydowanie nie była kawa, ale coś, jakby czysta energia spływająca prosto w serce`. A wraz z nią przypłynęła świadomość ogromnej zmiany, czegoś całkowicie odmiennego od rzeczy do tej pory przeze mnie doświadczanych. Ogarnęło mnie wielka ciekawość i przeczucie, że to, co jest, jest dobre.
Gdzieś w środku pojawiły się doskonale znane obrazy - twarze, miejsca i towarzyszące im emocje. To byli moi bliscy z nieokreśonego czasu czy miejsca. Kochali i to uczucie stanowiło jedyną prawdę tej chwili. Słońce spowiło całe moje istnienie i postanowiłam otworzyć oczy. I zobaczyłam, mimo że nie było oczu. I pomyślałam, że jest to piękny moment , mimo że myśli jako takie już nie istniały. Zrozumiałam, że nie umarłam na raka, ale żyję. Żyję inaczej.
Świat wokół drgał delikatnie w powiewach jesienno-wiosennego wiatru. Barwy, których nazw nie pamiętałam, wirowały przede mną, witając w nowej perspektywie rozpoznawalnego, starego świata. Wszystko było mi znane, ale bez nazw i skojarzeń.
Rozwinęłam się i odwróciłam prosto do słońca. Zobaczyłam inne, podobne do mnie rośliny i poczułam pełny spokój. Teraz już wiedziałam dlaczego kwiaty w wazonie zawsze wywoływały we mnie smutek. Czułam, że przedwcześnie zabiera się im życie. Podobne do mojego obecnego, istnienie, które obok wszystkich innych, buduje świat. Dlaczego wcześniej nie było mi dane rozumieć?
Teraz, w krainie bez czasu, płynęły po mnie krople deszczu i czułam, jakby każdy zakamarek mojego jestestwa wybijał się prosto w niebo. Wszystkie doznania, zapachy i obrazy stopiły się w jedno ogromne poczucie spełnienia. Bez obaw, zastrzeżeń, bez nazywania.
I znów zamknęłam oczy, żeby ponownie obudzić się częścią życia.