Żółta karteczka
PROLOG
„Zabiję Cię, dzisiaj wieczorem” głosił napis na żółtej karteczce, którą Emma podniosła z ziemi, na przystanku przy Main Street. Kąciki jej warg podniosły się nieznacznie. Nie przejęła się groźną informacją, nie potraktowała jej poważnie. Była przekonana, że nie jest nawet skierowana do niej, Em po prostu podniosła z ziemi śmieć, żeby go wyrzucić i tylko zerknęła co jest na nim napisane. Kierowała się właśnie do kosza, kiedy to przyjechał jej autobus, obróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom pojazdu.
*
W autobusie panował tak wielki tłok, że nawet zegarek na ręce pasażera nie mógł chodzić swobodnie. Nie można było się temu dziwić, zważywszy na porę dnia. Ludzie wracali zmęczeni po ciężkim dniu w pracy. Typowe godziny szczytu dopełniał korek na drodze. Ot co, zwykłe popołudnie w większym mieście. Dziewczyna ledwo dopchała się do kasownika, wyjęła bilet (szansa na kontrolę w autobusie, w którym ludzie są ściśnięci jak sardynki w puszcze, była równie prawdopodobna, jak spotkanie na pustyni jednocześnie Brada Pitta i Johnego Deppa, którzy z uśmiechem na twarzach, oferują ci schłodzoną puszkę pepsi, jednak Emma starała się zawsze być uczciwa) skasowała go i kiedy chciała bilet odłożyć na miejsce uświadomiła sobie, że cały czas trzyma w dłoni żółtą karteczkę podniesioną na przystanku. Ją również schowała (nie będzie śmiecić w autobusie!) do zielonego portfela z wyszytym, czerwonym motylkiem. Przypomniała sobie napis na karteczce. Uśmiechnęła się, „o nie, na dzisiaj mam już inne, lepsze plany niż śmierć”. Dzisiejszy wieczór miał przebiec pod znakiem imprezowania. Jej najlepsza przyjaciółka – Dorothy, zaprosiła ją i kilka innych koleżanek do klubu Coco-moco na ostre świętowanie (czytaj: picie do upadłego) jej 20 urodzin. W głowie miała teraz milion projektów strojów, dodatków, butów, które dzisiaj założy. Po namyśle postanowiła, że ubierze się w czarną mini spódniczkę, biały top odkrywający jednocześnie dekolt oraz brzuch, kabaretki i szpilki na wysokim obcasie. Nie była brzydka, bynajmniej, uważała się za atrakcyjną dziewczynę, miała niezłą figurę, może kilka zbędnych kilogramów, ładną buzię, na którą lubili patrzyć chłopcy, dlatego mogła sobie pozwolić na wyzywający strój nie narażając się na drwiny koleżanek. Z tego wszystkiego prawie przegapiła swój przystanek. Wyskoczyła szybko – tłok w autobusie zelżał – i pędem ruszyła do domu.
*
Mimo że cały czas jeszcze w domu, w myślach Emi tańczyła już na parkiecie do najnowszego hitu jakiegoś przystojnego DJa. Może wypatrzy ją z pośród tłumu i zaprosi do swojej loży, zaproponuje drinka, może nazwie jakiś kawałek jej imieniem. Bardzo szybko zjadła obiad, odpowiadając przy tym zdawkowo mamie na rutynowe pytania dotyczące dnia. Po posiłku, ruszyła na górę do siebie.
Stanęła przed lustrem w wyjściowym stroju. Wyglądała naprawdę dobrze, nadszedł czas na dopasowanie biżuterii oraz makijaż. Starannie dobranym cieniem podkreśliła kolor swoich niebieskich oczu, pofalowała końcówki blond włosów prostownicą (tej sztuczki nauczyła ją jej babcia, zanim zmarła na raka płuc – palaczka) i była gotowa do wyjścia. Miała spotkać się z przyjaciółkami pod samym klubem, a jej szoferem na dzisiejszy wieczór został tata. Rodzice ufali Emmie, nigdy nie dała im powodu do tego, żeby było inaczej. W gruncie rzeczy była miłą i grzeczną dziewczynką, za taką ją uważali. Starali się również nie być starymi zgredami, chcieli nadążać za ciągle zmieniającymi się trendami. Dlatego też, ujrzawszy swoją córkę w stroju, którego nie powstydziła by się prostytutka, Jack uśmiechnął się i powiedział, że ładnie wygląda. Kiedy wyjechali z domu na dworze panował mrok, podróż minęła im w milczeniu, z radia leciał stary rock z lat 70 ubiegłego wieku.