ZNALEZISKO ZE ZŁOTEGO WIDOKU
- Głupia – mówiła do siebie – przyjęłaś pod dach człowieka, o którym prawie nic nie wiesz. Tylko to, co Ci sam o sobie powiedział. Zlitowałaś się kiedy tam, na szosie zatrzymał Twoje auto i nie miał się gdzie podziać. No tak – robiła sobie wyrzuty – przecież najpierw miało być tylko na dwa, trzy dni, potem wyjechał, ale po tygodniu wrócił, zmęczony i głodny t taki jakiś bezradny. Wprawdzie postawiła ultimatum, że po miesiącu ma zacząć jej płacić za pokój i wynajmować jak wszyscy inni, albo się wynieść, ale… w czasie tego miesiąca tyle się wydarzyło. Zakochała się i już nie żądała niczego. Tylko tego, żeby był. I tak już trwało jej nieskończone święto! Tylko te „esemesy”. Bała się ich i bała się jego twarzy, kiedy je czytał
Tego październikowego poranka wstała jak zwykle wcześnie. Jerzego nie było obok. Zdziwiona pobiegła do kuchni, potem na podwórko, do saloniku, na piętro. Zniknął. Może poszedł do lasu? Czasem tak lubił. Albo wyszedł z Asem… Ale As biegał po ogrodzie niespokojny jakiś i węszył . Poszła w jego stronę, spojrzała za płot. W jesiennym błocie widać było wyraźnie świeże ślady samochodowych kół.
Wróciła do domu, wpadła do sypialni, otworzyła szafę. Ubrań Jerzego nie było! Wróciła do kuchni. Na kredensie, w rogu leżała kartka. :
„Dziękuję, było pięknie, ale Ty wszystkiego o mnie nie wiesz, muszę odejść. Jeżeli mi się w życiu ułoży tak jak planuję, odezwę się. Bardzo mocno Cię ściskam. Nie jesteś sama. Masz przecież tę swoja poezję!”
Zrozumiała. Oszukał ją, mówił same półprawdy. Nawet jednego ciepłego słowa nie było w tej krótkiej, zdawkowej informacji. I uciekł jak tchórz! Bez pożegnania!
Ubrała się, zagwizdała na Asa i poszła na Złoty Widok. Właśnie wchodziła na skalne wzniesienia. Popatrzyła na góry, dalekie jakieś i smutne, na obłoki płynące kawalkadą, na drzewa barwne i szalejące kolorami i wybuchła płaczem. Łzy zalewały jej twarz, tak że nie widziała niczego. Upadła na płaskie, chłodne jeszcze od porannej rosy kamienie i oddawała im cały swój niewypowiedziany żal, zawód, kolejną porażkę i upokorzenie.
Gdy podniosła twarz, zobaczyła, ze mgła okryła wierzchołki Karkonoszy, chmury kłębiły się niespokojnie, spojrzała w niebo i zdawało jej się, że pośród pierzastych obłoków widzi światło rozpadające się na drobne cząsteczki tęczowych barw.- Przywidzenia mam z tego wszystkiego, czy co? To wszystko przez te łzy - powiedziała do siebie. As podniósł łeb i wciągał nozdrzami powietrze. – Jednak nie myliła się. Dziwne zjawisko rozświetlało niebo i lśniło nad pasmem gór. Płynęło jesienną tęczą nad lasem i znikło za wierzchołkami drzew. Wiatr wiał coraz mocniejszy, chociaż dzień był słoneczny. - Chodź piesku, za mocno wieje – powiedziała, głaszcząc zwierzę po płowym łebku. Zawróciła w kierunku lasu i nagle…je zobaczyła . Leżało na czerwonozłotym dywanie z liści i lśniło. Piękne, mieniące się barwami duże pióro zgubione przez jakiegoś ptaka. Bardzo dziwnego ptaka.
Skąd się tutaj wzięło? – zastanawiała się. Skąd się tutaj mogło wziąć? A może to jakiś rajski, nieznany ptak, ukryty w poświacie słońca płynął przed chwilą po niebie? Nie, nie możliwe. To tylko odejście Jerzego pobudziło jej wysublimowaną imaginację –Zgłupieję, do reszty! Mam chorą wyobraźnię!– złościła się na siebie. To wszystko przez niego! Znowu łzy nabiegły jej do oczu. Otarła je szybko dłonią, schyliła się i podniosła. Było to dziwne pióro. Barwne i lśniące, a przede wszystkim ogromne. Schowała je pod kurtką, zawołała psa i ruszyła do domu. Idąc na przełaj, przez łąki w kierunku żydowskiego cmentarza, czuła, że w jej życiu wydarzyło się coś ważnego, stokroć ważniejszego niż strata, którą dzisiaj poniosła. Czy jednak to pióro przyniesie jej szczęście? Jeżeli tak, to jakie ono będzie bez Jerzego? Czy można zastąpić uczucie do człowieka poszukiwaniem sławy literackiej? Tego jeszcze nie wiedziała. Jednak czuła, że otwiera się przed nią nowy, bardzo jeszcze nieznany świat.