Zmierzch bogów I
- Niech ci będzie. W każdym razie, o czym chciałeś pogadać?
- No więc poproszono mnie, abym przekazał wiadomość. Ellena ma ci coś ważnego do powiedzenia.
- Aha i ty przypadkiem nie wiesz, o co chodzi?
- Wiem, ale nie mogę powiedzieć.
- Daj spokój. Znamy się przecież odkąd skończyłem siódmy rok życia.
- Przykro mi, dałem słowo.
- Jeśli nie masz zamiaru powiedzieć co to jest, to wybacz, śpieszy mi się do Tarroka.
- Naprawdę żałuję przyjacielu! – Krzyknął oberżysta na odchodnym – Ellena pragnie sama przekazać ci te wieści!
Wędrując ku podnóżom świątyni, gdzie mieściła się siedziba przywódcy orków, Archer rozważał, co jest tak ważne, by narzeczona chciała powiedzieć mu o tym osobiście. Jako zielarka, nie miała wiele wolnego i nawet najpilniejsze wiadomości przekazywała Archerowi przez przyjaciół i znajomych. Nim się obejrzał, stał przed drzwiami prowadzącymi do solidnego, zbudowanego z kamienia domostwa. Małe okna, niezwykle stromy dach, nawet niewielkie otwory strzelnicze, znajdujące się na poddaszu miały charakter obronny. Widać orkowie wciąż spodziewali się napaści ze strony ludzi. Mieszkańcy Dołów natomiast, nie zawracali sobie tym w ogóle głowy. Wiedzieli, że nie mają nic cennego, co mogło by skłonić do ataku piratów, czy choćby zwykłych bandytów, a co dopiero wojska królewskie. Mężczyzna zapukał dwa razy w dębowe drzwi i wszedł gdy usłyszał stłumione „wlazł”. Wnętrze, mimo surowego stanu, miało w sobie jakiegoś rodzaju urok. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że zamieszkiwany jest przez weterana i miłośnika sztuki wojennej zarazem. Na stojakach i w gablotach. Na ścianach i kominku. Wszędzie można było dostrzec najróżniejszą broń, trofea, – czy to zwierzęce, czy ludzkie - a także mapy, z rozłożonymi na nich figurkami i zaznaczonymi strategicznymi miejscami.
- A, rybak. – rzekł potężny ork, odziany w zbroję łuskową i purpurowy płaszcz, zerkając z nad jednej z map. – Co mi dzisiaj przynosisz?
- Nic.
Ork obrzucił go nieprzeniknionym spojrzeniem.
- Nic? Od miesiąca nie dostałem od ciebie żadnej daniny, rybaku. Dobrze wiesz, że nikogo nie obowiązuje wyjątek.
- Rozumiem. Ale jak mogę dać ci coś, czego nie mam?
- Nie rozśmieszaj mnie. – Tarrok prychnął pogardliwie. – Przecież widzę, że wciąż żyjesz. Skądś musisz brać środki do życia?
- Po prostu mam szczęście. – muszę unikać tego tematu, pomyślał Archer. Tarrok nie powinien wiedzieć o Ellenie.
- Szczęście… coś mi się widzi, że próbujesz kręcić. Dam ci jeszcze jedną szansę. Co możesz mi zaoferować?
- Swoje usługi? – palnął mężczyzna.
- Nie bądź bezczelny człowieku. Żyjesz tylko dlatego, że ci na to pozwalam.
- Błąd, żyję dlatego, że sami byście się nie wyżywili. – powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.
- Właśnie zarobiłeś sobie dwadzieścia batów, rybaku.
Dwadzieścia? – zastanowił się w myślach. Skoro i tak czeka mnie kara, czemu by nie pójść na całość?
- Niech zgadnę, wyręczy cię jeden z twoich sługusów? Jesteś zbyt słaby, by sam się tym zająć?
- Ty gnido…
- Nie zżymaj się tak. Może ciężko ci w to uwierzyć, ale twoja gęba jest jeszcze paskudniejsza niż zwykle.
Rybak w porę uchylił się przed lecącym pogrzebaczem. Nie był jednak tak sprawny jak ork. Tarrok natychmiast przyparł go do ściany, chwycił za podartą koszulę i uniósł do góry. Archer spojrzał mu prosto w oczy. – Nad czym ork się zastanawia? Przecież mógłby mnie teraz wykończyć. – Wnet wylądował z trzaskiem na posadzce.