Zimowit jesienny cz.5
Ten dzień był inny, odbiegał od codziennej normy, bowiem Elza zabrała Rachel pierwszy raz do teatru. Ma już siedem lat, to odpowiedni wiek na poznawanie sztuki Szekspira. Siedziały one na balkonie i czekały na spektakl. Ciche rozmowy i śmiechy ludzi niosły się po sali. W powietrzu unosił się zapach kurzu i jaśminowych perfum.
Rachel była pod wielkim wrażeniem, matka dużo jej opowiadała o spektaklach teatralnych. Nie umiała się doczekać, aż na scenę wyjdą aktorzy. Kręciła się na siedzeniu i przez lornetkę obserwowała publiczność. Ile tu ludzi… Ciekawe czy znajdę Annę?! Robiąc nieco gwałtowniejsze ruchy, skrzywiała się z bólu. Gorset był mocno upięty, Zuzanna nie zwracała uwagi na jej krzyki i łzy w oczach przy wiązaniu. Już kilkakrotnie miała go na sobie, chodziła w nim po mieszkaniu, jednak jak mówiła gosposia domowa: w końcu nadszedł czas by pokazać się z mniejszym brzuszkiem. Rachel walczyła z bólem i na jej twarzy gościł grymas zbliżony do uśmiechu. Z tego, co zaobserwowała dziewczynka wszyscy ludzie siedzący na sali w dłoni trzymali malutkie lornetki. Szukają tematów do plotkowania- pomyślała i dalej wypatrywała Anny.
- Rachel! - Elza szturchnęła córkę. - Was tun du?[4]
- Szukam Anny, Mutti. Ta lornetka mi naprawdę pomaga!
- Czy zauważyłaś, żebym ja również to robiła?- Elza spojrzała ze zdenerwowaniem. Wiedziała, że większość gapiów odwiedza teatr jedynie, by bezbronnie popatrzeć na ludzi znajdujących się w nim; w co są ubrani, gdzie siedzą i z kim przybyli. Jednak ona przez cały ten czas siedziała nieruchomo i wpatrywała się w pustą scenę; wsłuchiwała w rozmowy i nie potrzebowała lornetki, by wiedzieć, która z dam ma na sobie starą, brudną suknię. Cichy głosik siedział w jej głowie i mówił do niej w czasie, gdy ludzie rozmawiali o innych wokół.
- Przepraszam… - Rachel spuściła głowę.
Nagle zadzwoniły dzwoneczki, a wszystkie rozmowy ucichły. Na scenę wyszli pierwsi aktorzy. Przedstawienie pora zacząć! Dopiero wtedy Elza dotknęła swojej lornetki, podniosła ją i przyjrzała się ozdobionej scenie. Rachel podążyła śladami matki.
I chodź wszyscy skupieni byli na sztuce, Pani Zimmermann czuła ciepło na swoich plecach. Ktoś ją uważnie obserwował. Jej ciało drgnęło lekko, a w ustach pojawił się dziwny posmak… Posmak strachu. Jaśminowy, przyjemny zapach perfum ulotnił się gdzieś nagle, a w powietrzu pozostał jedynie kurz, który dusił Elzę i przyklejał się do jej spoconych dłoni.
Ludzie pomału wychodzili z teatru, długie suknie kobiet muskały się na schodach tworząc paletę przeróżnych barw. Panowie kroczyli tuż obok, kłaniając się i całując dłonie znajomych pań. Kurz i duszności wychodziły za drzwi i zapraszane do gwałtownego tańca, odlatywały wraz z wiatrem. Elza już dawno wydostała się z tego gwaru i stojąc, obserwowała cały ten tłok. Starała się każdemu spojrzeć uważnie w oczy, wicher zawzięcie szarpał jej rozpuszczone włosy. Rachel tkwiła obok i wpatrując się w swoje trzewiczki, cichutko recytowała wierszyk: Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku, I przyszedł pan doktor: „Jak się masz, koteczku”[5]!.. Czarne węgielki Elzy szukały osoby, która przypatrywała się jej podczas spektaklu. — „Źle bardzo...” — i łapkę wyciągnął do niego. Wziął za puls pan doktor poważnie chorego, I dziwy mu prawi: —„Zanadto się jadło, Co gorsza, nie myszki, lecz szynki i sadło; Źle bardzo... gorączka! źle bardzo, koteczku!
Oj! długo ty, długo poleżysz w łóżeczku ,I nic jeść nie będziesz, kleiczek i basta: Broń Boże kiełbaski, słoninki lub ciasta!” Matka dziewczynki przez cały występ czuła lodowaty wzrok na swoich plecach. Obawiała się…