Ziemowit jesienny cz.9
- Skąd je masz?!- Nie umiała pohamować kolejnego wybuchu agresji. Ksiądz spojrzał na nią ze zdziwieniem. W jej głowie nagle wszystko zaczęło się układać. Każde jego złowrogie spojrzenie, każdy sardoniczny uśmiech. Wpuściłam zabójcę do domu! Zawsze był blisko, ufałam mu, a on? Obserwował mnie. Pomieszał mi w głowie! Zatruł moją córeczkę...- Jak mogłeś?!
Ksiądz nie przestraszył się Elzy, obserwował ją i skrycie się uśmiechał. Wyglądał na rozbawionego całą sytuacją. Kobieta w zniszczonej i brudnej sukni chodziła od drzwi do okna i krzyczała w niebogłosy. Gwałtownie rozbudzony kot machnął ogonem i uciekł z pokoju.
- Elzo, „zimowitki” nie są szkodliwe, to zwykłe cukierki. - Prychnął.
- Skąd. Je. Masz?!- Spojrzała na starą twarz księdza.
- Nie jestem w stanie pojąć, dlaczegoż tak wybuchłaś. - W jego spojrzeniu lód stawał się coraz to twardszy, zamrażał wszystko wokół.
- SKĄD. JE. MASZ?!- Kobieta zrzuciła doniczkę z kwiatkami. Odgłos tłuczonej ceramiki rozniósł się na większość mieszkania. Elza oczami wyobraźni widziała zdziwionych przechodniów, którzy pytali znajomych: co to było?
- Kupuję je od nowego mieszkańca miasta. Są tanie i na dodatek bardzo dobre. - Rozwinął jeden papierek i wsadził fioletowego cukierka do ust. - Upewniam cię, nie są trujące.
- Jak się nazywa? - Jej oczy zaczerwieniły się niczym żarzący węgiel .
- Nie powinienem…- Zaśmiał się zgrzytliwie ksiądz, jakby coś dusiło go w gardle. - ale zrobię to, żeby uspokoić twego ducha. Dymitr Fiodorow, Elzo.
Elza nagle ujrzała twarz młodego mężczyzny, jego bursztynowe oczy i miły głos. Zwątpiła… Chce zrzucić winę na nowego. Przecież tamten młodzieniec nie ma o niczym pojęcia, a cała ta gra zaczęła się jeszcze przed jego przyjazdem. Kobieta zmierzyła księdza od góry do dołu, bardzo uważnie. Nie przejmowała się rozbawieniem na jego twarzy- kpił z niej. Mimo tego, że nie wierzyła w jego słowa, postanowiła to sprawdzić. Otworzyła gwałtownie drzwi wyjściowe i wybiegła zostawiając księdza w pustym mieszkaniu. Zbiegając po schodach potknęła się kilkakrotnie. Zapomniała, iż schodząc trzeba podnosić nogi nieco wyżej. W końcu znalazła się na chodniku, wiatr uderzył w nią z całej siły i suknia została wciągnięta w tornado nicości. Elza zmierzyła szybko okolicę, zaczynała się zima, zdziwiło ją to. Przełknąwszy gulę w gardle pobiegła w stronę Bahnhofstrasse[2], a mróz oplótł jej ciało. W głowie słyszała szyderczy śmiech księdza. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni!
Elza przeszła przez framugę starych drzwi. Pomieszczenie było małe i puste. Odgłosy cichych kroków odbijały się od ścian i wracały na swoje miejsce. Jakiś mężczyzna stał na końcu pokoju odwrócony plecami do kobiety, na sobie miał czarny płaszcz. Okno było lekko uchylone, znajdowało się tuż przy nim. Pomimo minusowej temperatury Elza czuła pot na całym swoim ciele.
- Halo?- Jej słowa cicho dźwięczały w pustce białych ścian.
Mężczyzna nadal stał odwrócony tyłem, dzieliła ich odległość licząca kilka metrów. Elza nie chciała zmniejszać tej przestrzeni- bała się. Cisza uderzała jej do uszu, pot coraz to bardziej brudził suknię. Przez chwilę żałowała, że tutaj przybiegła. Co jeśli ksiądz mnie oszukał i teraz może swobodnie uciec? Wszystkie myśli napływały jej do głowy, adrenalina wzrastała. Jej głowa po chwili stała się ciężką kulą, zachwiała się; zrobiła niepewny krok do tyłu. Upadła. Oczy zalała szarawa mgła, do nosa wlatywał lekki smród, wszystkie myśli nagle uciekły, poczuła pustkę i ból. Okropny ból w klatce piersiowej. Powoli traciła świadomość. Czarne węgielki zostały w połowie przykryte przez powieki. I wtem czarny płaszcz zawirował lekko u stóp, a pewne i donośne kroki zmierzały ku niej.