Sekundy Odległej Miłości
Chcesz wiedzieć co to miłość? Nie wiem, ale opowiem ci o czasie w moim życiu, który wypieram z pamięci, a w którym to, byłam przekonana, że to właśnie miłość jest najważniejsza. Bo może nawet i była…
Odchodził ode mnie każdego dnia, z każdym coraz więcej. Siedziałam w nocy na łóżku, piłam jego ulubioną whisky, w eterze leciała jego ulubiona piosenka a ja z każdym kieliszkiem coraz to bardziej pijana, zastanawiałam się jak długo trwa miłość i co mi po niej pozostanie. Wspomnienie? A może setki wspomnień, a każde z nich dodatkowo rozbite na tysiące maleńkich kawałków? A może tęsknota i to nie taka za nim jako za człowiekiem, tylko za jego szeptem, dotykiem, zapachem i oczywiście smakiem. To, że odejdzie było pewne, bo przecież jak już tobie mówiłam – odchodził ode mnie od dawna. Najpierw przestał informować mnie o swoich dłuższych wyjazdach oraz o coraz to dłuższych godzinach w biurze. Potem nie raczył odbierać moich telefonów i przeniósł się z naszej wspólnej sypialni na kanapę w salonie, tłumacząc przy tym, że tak naprawdę robi to tylko i wyłącznie ze względu na mnie, bo przecież on wraca bardzo późno i nie chciałby mnie budzić. Hipokryta! Pewnie nie chciał abym wyczuła jej perfumy na jego skórze. Na samym końcu, przestał się do mnie odzywać. I właśnie to bolało najbardziej – brak rozmowy. On, który godzinami potrafił opowiadać o moim pieprzyku pod prawą piersią, o niezwykłej puszystości moich włosów, o porankach spędzanych w łóżku z szampanem, truskawkami i Czajkowskim w powietrzu, o moim ponoć czarującym uśmiechu, o moich udach, nadgarstkach i delikatności mojej skóry – teraz zostawiał kartki z informacją że, zrobi wieczorem zakupy. Wyobrażasz to sobie? Bo ja, pomimo upływu tych wszystkich długich i tak bardzo samotnych lat- nie potrafię do dnia dzisiejszego. I ból też pozostał niezmienny, z tymi samymi niekontrolowanymi łzami…
Kiedy odszedł…Kiedy odszedł, to w pierwszej fazie mojej samotności czułam jedynie wielki strach, chyba najbardziej przed samą sobą. Nie wstawałam, nie jadłam, nie byłam i dzięki wódce udawało mi się momentami nie myśleć a o to chodziło najbardziej – o nie myślenie i o nie bycie… Nie potrzebowałam niczego od świata i bardzo chciałam tego samego, no wiesz… Aby świat nie chciał niczego ode mnie. To trwało miesiąc a wódka była jak tlen. Pozwalała oddychać. Następnie przyszedł paraliżujący smutek. Ja, która ze smutkiem rozprawiałam się w przeciągu 48 godzin, wtedy nie potrafiłam opanować go przez długie dwa miesiące. Nie pomagało absolutnie nic. Ani wódka, żadna inna chemia również nie. Mówię ci, na taki smutek naprawdę nie pomoże nic. Żadne książki, żadni mężczyźni, żadne podróże, żadne tłumaczenia. Taki smutek, trzeba po prostu przeczekać. Potem nawiedziła mnie tęsknota, a wiesz co się dzieje z życiem kiedy opanuje je tęsknota? Nie? To posłuchaj uważnie. Kiedy twoje życie zdominuje tęsknota, to wegetujesz a z tego życia pozostaje pokruszona kartka papieru. Tęsknota jest jeszcze gorsza od strachu i smutku, zresztą tęsknota jest zawsze najgorsza. Ktoś kiedyś napisał, że nieodwzajemniona tęsknota jest po stokroć gorsza niż nie odwzajemniona miłość. Co naprawdę na myśli miał autor tych słów, dowiedziałam się pewnej sobotniej nocy, w knajpie na warszawskich przedmieściach. Dam ci radę. Nie pij nigdy w tęsknocie za wspomnienia. To nie kończy się dobrze. Nie pij… I nie tęsknij. Nie tęsknij – nie warto. Ostatnia faza w mojej samotności, to nienawiść. Do wszystkiego i do wszystkich. Z wyjątkiem jego, oczywiście. Kochałam go i nie potrafiłam znienawidzić. Moja psychoterapeutka doradziła mi, że powinnam odwiedzić te wszystkie miejsca w których bywaliśmy razem, a które były dla mnie wtedy najważniejsze, zresztą nadal są. Powiedziała, że to pomoże i będzie dla mnie najlepszą terapią. Nie pomogło ale pozwoliło trochę lepiej zrozumieć jego postępowanie. Zrozumiałam, że jedyne co faktycznie mógł zrobić na tamtą chwilę, to odejść a ja co mogę zrobić dla siebie na tą chwilę, to zapomnieć..