Zęby doktora Karola
Błysnął, jak wilk z delikatną domieszką szakala i subtelnym odcieniem kojota, lewą źrenicą na asystenta, prawą na pacjentkę, myśl mściwa przebiegła mu galopką po czerepie i zaśmiewając się lucyferycznie, chwycił porzucone wiertło, mierząc pomiędzy przerażone ślepia licealistki.
– Doktorze! – powstrzymał go podwładny. Nie po raz pierwszy chłopak znosił wybuchy agresji swojego szefa, zwykle jednak przybierało to mniej radykalne formy. Przynoszenie rosnącej w pantolu rzeżuchy i utrzymywanie, iż znajduje się tam oddział antyterrorystycznych zminiaturyzowanych Bawarczyków, którzy gotowi są w razie czego odeprzeć ewentualny napad przestępców; podśpiewywanie bliżej nieokreślonych melodyjek przy jednoczesnych okrętach wokół osi jako remedium na łysienie; przebieranie się w prawniczą togę w celach kamuflażu, tego typu rzeczy. Tolerował to zdecydowanie dłużej od swoich poprzedników i zaczął nawet dostrzegać urok w eksce-ntryzmie doktora, nigdy jednak nie spotkał się z sytuacją, gdy ten autentycznie zamierzał się szarpnąć na czyjeś życie. Wywiązała się krótka szarpanina, nieco krzyku, pacjenci czekający w poczekalni mieli okazję poczerwienieć w reakcji na cokolwiek pomysłową wiązankę bluzgów, Karol wypadł z gabinetu, obijając się o ściany ciasnego korytarzu i dobiegł do najbliższego kibla. Zatrzasnąwszy się tam, zaczął się rozglądać za jakimkolwiek urządzeniem przy pomocy którego mógłby odpierać forsowanie drzwi oraz natarcie wroga. Znalazł jedynie przesiąkniętą w kałuży moczu zapałkę. Niewyraźne toto było i w ogóle, ale przynajmniej mógł się nią w ostateczności bohatersko zadźgać. Nie zdążył. Wyważono drzwi, coś wpadło do środka, buch, błysnęło, a doktor obudził się na tylnym siedzeniu samochodu, niebohatersko paskudząc je kremami, sokiem, szkłem, piachem, a much wokół siebie spraszając tyle, że nawet Golding poczułby się zniesmaczony odwożony przez asystenta.
– Głupstwo, panie doktorze, naprawdę głupstwo pan zrobił, klientów odstraszył na kolejny miesiąc i jeszcze dziewuchę zestresował, jakby mało jej było tego, że lada dzień do matury idzie i na antydesperantach jeździ, no po prostu brakowało nam tylko kolejnych wiadomości o małoletnich samobójcach, wcina se człowiek wieczorem taką odgrzewaną pomidorówkę z kluskami a baba w ekranie donosi, że dziewiętnastolatka wyskoczyła z okna albo sobie żyły podcięła, jeszcze jak dojdą że przeżyła wstrząs u nas, reklama murowana, drzwiami i oknami będą walić – mruczał pod nosem młody człowiek.
Zmierzając na klatkę schodową, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, starszy pan zastanawiał się skąd ten drań, ten lis farbowany, znał jego adres. Kto mu dał cynk? Nie wyjaśniał tego nawet fakt, że chłopak nie odwoził przełożonego po raz pierwszy. Trzeba się będzie dodatkowo obwarować, tak na wszelki wypadek.
Dopiero w trakcie wieczornej toalety zauważył, iż w jego szczęce zabrakło dwójki
i trójki górnego rzędu, wybitych mu widocznie podczas szarpaniny w kiblu. Utrata systemu alarmowego skazywała go na wieczną niepewność, aczkolwiek nie przejmował się tym zbyt długo, bo już następnego dnia niespodziewanie przejechał go samochód.