Zauroczenie 2/4
Zadzwonił do mnie około drugiej po południu. Nie sądziłam nawet, że ma jeszcze mój numer. Myłam słoiki na kiszenie ogórków, synek biegał wokół opowiadając coś o pająkach i o tym w jaki sposób jadem zabijają swoje ofiary. Wymieniał kolejne nazwy opisując ich wygląd i taktykę, a tu telefon. Kazałam synkowi być cicho, na co zrobił obrażoną minę i poszedł. Patrzę na telefon. Nie znam numeru. Mówię chłodno, nastawiając się na kolejną bankową reklamę.
- Halo, słucham. - i słyszę:
- Przepraszam. – wypowiedziane męskim, niemal grobowym głosem.
- Za co? – pytam - Kto mówi?
- Ja. Przepraszam za tę nocną wizytę. Upiłem się. Nie wiem co mi odbiło. Przepraszam.
- Trzy razy słowo przepraszam w ciągu niespełna minuty chyba wystarczy. Powiedzmy, że tym razem wybaczę. – wypowiedziałam, ale myślami byłam już gdzie indziej. Dałam mu numer telefonu ponad rok temu. Nie zadzwonił ani razu. Byłam pewna, że go zgubił, albo wyrzucił, a tu nagle przyjeżdża, teraz dzwoni.
- Ja tylko tyle chciałem. Cześć. – rozłączył się, a ja zdenerwowana patrzę na telefon. Zwyczajnie, tupet nie z tej ziemi. Kiedy ja już całkowicie o nim zapomniałam, kiedy wszystko poukładałam sobie tak, jak należy i nic nie mąciło mojego spokoju on nagle się zjawia, żeby rozwalić wszystko. Rok temu dałam mu ten numer z wielką nadzieją, że się odezwie, że pozostaniemy w kontakcie, że z tej znajomości urodzi się piękna i mocna przyjaźń, a on nie zadzwonił.
Pierwszy raz spotkaliśmy się w szkole. Ja byłam w pracy. Jestem terapeutką SI – integracji sensorycznej – innymi słowy. To taki ktoś, kto ma za zadanie przywracać równowagę w pracy zmysłów u osób, które odbiór zmysłowy mają z jakiegoś powodu zaburzony. Jakby ktoś nie wiedział dzieci autystyczne, co do jednego, mają odbiór rzeczywistości zaburzony, wręcz dramatycznie. Zmysły – wzrok, słuch, dotyk, węch, smak, równowaga. Każdy rozumie, chyba. Prawda?. Ja pracuję nad tym, aby praca zmysłów, a tym samym percepcja świata zewnętrznego osiągnęła taką równowagę, aby człowiek mógł w miarę normalnie funkcjonować. Lubię to. Nie lubię być podrapana, ani pogryziona, choć to na początku się zdarza - żeby nikt nie myślał. Zawsze fascynował mnie ludzki umysł i jego zawiłość. Istota potrafiąca w swym gatunku tak wiele w zakresie intelektualnym, artystycznym, moralnym, a jednocześnie tak bardzo podatna na choroby psychiczne, zaburzenia, działania autodestrukcyjne itd. jak żadne inne stworzenie. Lubię ten moment, kiedy człowiek wydający się splotem dzikich instynktów, po odpowiednim oddziaływaniu zaczyna patrzeć, zauważać, myśleć i objawia się jako człowiek w swoim pięknie i złożoności. Mniejsza z tym. Nieistotne. Taka ot praca.
W każdym bądź razie – ja pracowałam, a obok zjawił się obcy facet i zwyczajnie na mnie napadł z pretensjami o to co ja robię dziecku. Przytrzymałam chłopca. Jeśli ktoś ma do czynienia z dziećmi autystycznymi, to wie, że są przypadki, gdy dziecko w przypływie nagromadzonych bodźców i szukania dla nich ujścia jest w stanie zrobić sobie, lub komuś realną krzywdę. Są przypadki gryzienia, uderzania rękoma, bicia głową o jak najtwardsze i najostrzejsze krawędzie. Przytrzymałam wtedy chłopca, bo musiałam. Sama przy tym z resztą oberwałam w nos, aż mi świeczki w oczach stanęły. Z boku zjawił się zaś facet, który lepiej wie jak traktuje się dzieci, oburzony, że to, że tamto. Norma. Myślę sobie – jakiś rodzic, który ma tu inne dziecko i nie rozumie tego, co zobaczył. Zaraz pobiegnie, żeby donieść na mnie przełożonym. Byłam wściekła, bo dla wyciszenia dzieciaka potrzeba w takiej sytuacji maksimum spokoju. Jak najmniej dodatkowych bodźców – zapachów, obrazów, czy dźwięków, a ten nie dość, że podniósł głos, to