ZAPALNICZKA

Autor: Lady_Mary
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

   Obudził się w środku nocy. Właściwie sam nie wiedział teraz, dlaczego. Dookoła panowała cisza, nie słyszał nawet przenikliwych pisków puszczyka, co do tej pory było nieodłącznym elementem nocy na tej zabitej dechami wsi. Światło księżyca wpadało przez uchylone okno do pokoju, w tle słychać było tylko szum liści pobliskiego lasu. Ale to nie las był powodem jego obudzenia się. Więc co?
    „Co ja tu właściwie robię?”, zastanawiał się. „To nie jest moje miejsce. Czy oni myślą, że po dwudziestu latach mieszkania w mieście tak łatwo się przyzwyczaić do tej ogłupiającej ciszy? I jeszcze, cholera, wyspać się nie można!”
    Sen już go opuścił całkowicie. Westchnął zrezygnowany, przeciągnął się i podniósł się z łóżka. Popatrzył na stojące w całym pokoju pudła z ubraniami, papierami, książkami i innymi rzeczami, których nie zdążył jeszcze rozpakować.
    „Trzeba będzie się za to w końcu zabrać”, pokręcił zrezygnowany głową i odwrócił od nich wzrok. Wyjrzał przez okno. Księżyc świecił tak mocno, że nic nie mogłoby się chyba ukryć przed jego światłem. Za oknem rozciągał się taki sam widok jak każdego dnia z tych pięciu, które już minęły od przeprowadzki. Absolutnie nic się nie zmieniło: te same drzewa, te same pola, domy nowych sąsiadów, ten sam las kilkadziesiąt metrów dalej, jakaś dziewczyna pod drzewem po drugiej stronie drogi...
    „Co?! Jakaś dziewczyna?”, przetarł ręką oczy i zerknął jeszcze raz. Nie wydawało mu się - dziewczyna nadal stała pod drzewem w tym samym miejscu, co przedtem. Spojrzał na zegarek. „Widocznie nie tylko ja nie mogę spać o północy.”, pomyślał i zaczął zakładać spodnie. Narzucił na siebie cienką koszulkę i wyszedł z pokoju.
    W całym domu panowała cisza przerywana tylko tykaniem zegara w przedpokoju. Jego ojca nie było, bo musiał załatwić jeszcze jakieś służbowe sprawy i powrót miał w planach dopiero za dwa dni. A matka... Matka to był w domu temat tabu; po prostu się o niej nie mówiło, odkąd zostawiła męża i dwuletniego wówczas synka i wyjechała gdzieś, nie dając do tej pory znaku życia. Właściwie nawet jej nie pamiętał, więc nie mógł powiedzieć, czy mu jej brakuje, czy nie. Przyzwyczaił się już do myśli, że jej po prostu nie ma i nie było nigdy, gdy była potrzebna.
    Gdy otworzył drzwi poczuł na twarzy lekki powiew ciepłego powietrza. Wciągnął głęboko zapach lasu i świeże, nie skażone spalinami, jakże rożne od miejskich, zapachy wsi. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów i zapalniczki. Wyciągnął jednego z paczki i zapalił. Rozejrzał się i pod drzewem zobaczył stojącą tam nadal dziewczynę. Przeszedł przez drogę i podszedł do niej.
    „W sumie nie jest brzydka.”, pomyślał i uśmiechnął się w duchu. Zauważył, że miała długie, wijące się ciemnobrązowe włosy, ciemne brwi i rzęsy i też paliła papierosa.
    - Cześć. - zagadnął - Jestem Artur. Chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać, co? Dopiero niedawno się tu przeprowadziłem.
    - Wiem. - odparła - Widziałam te wszystkie samochody z meblami. - jak zauważył, miała bardzo sympatyczny głos - Mam na imię Agata. Co się tak włóczysz po nocy zamiast spać?
    - O to samo mógłbym ciebie zapytać. - lekko się uśmiechnął - Nie mogę się jakoś przyzwyczaić do życia na wsi. Za cicho tu jakoś dla mnie. Czy tu w ogóle coś się dzieje, czy cały czas tak tu nudno?
    - A czego się spodziewałeś? - Agata popatrzyła na niego z drwiącym uśmiechem - Że na każdym rogu będzie stał jakiś bar? Albo może myślałeś, że specjalnie na twój przyjazd wybudują tu kino? Niezmiernie mi przykro, ale jedyny bar to piwo przed telewizorem, a najlepsze kino jest wtedy, gdy Długi Jurek wraca pijany spod sklepu, a jego żona wita go w domu z kijem od szczotki. To jest dopiero kino akcji!
    - Ej, ja tylko tak zapytałem! - zaczął się bronić Artur - Ale widzę, że humor to jednak masz.
    - No, mam. Wisielczy! - rzuciła Agata z ironią.
    Artur się roześmiał i popatrzył na nią z nieukrywanym podziwem. ,,Ja na jej miejscu pewnie nie umiałbym się zdobyć na taki optymizm, gdybym musiał całe życie mieszkać na takiej zapyziałej wsi.”, pomyślał.
    Agata wyrzuciła niedopałek i rozgniotła go na ziemi butem. Wyszła spod drzewa i skierowała się w stronę lasu. Po kilku powolnych krokach odwróciła się na pięcie. Przechyliła lekko głowę na prawą stronę i uśmiechnęła się szelmowsko przymrużając jedno oko.
    - Czasami coś się dzieje jednak. - Wskazała głową na kilka domów stojących za Arturem po prawej stronie drogi - Tam na przykład mieszka facet, który ma lekkiego fioła. Dwadzieścia parę lat temu zamordował swoją żonę.
    - Jak to? - zdziwił się Artur - I nadal tu mieszka? Nie powinien przypadkiem siedzieć w więzieniu albo w psychiatryku?
    - Wiesz, policja nie mogła mu nic udowodnić. - Agata znów podeszła do Artura - Lekarz uznał, że po prostu umarła na zawał, ale ludzie wiedzą swoje. Ja akurat jej nie znałam, bo to się działo jeszcze przed moim urodzeniem, ale takie historie są przekazywane z pokolenia na pokolenie. A w psychiatryku to facet był, ale go wypuścili, bo uznali, że już jest zdrowy.
    Artur przyglądał się jej z uwagą, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie robi go w bambuko. Ale nic na to nie wskazywało; Agata spoglądała na niego poważnym wzrokiem, mimo że jej usta układały się w delikatny uśmieszek. Artur zauważył przy tym, że dziewczyna ma bardzo specyficzny kolor oczu - mieszanka wszystkich możliwych barw oka. Dotychczas tylko u jednej osoby widział taki kolor. ,,Z tego wniosek, że jest on wyjątkowy", pomyślał.
    - Aha - Artur przygładził swoje trochę przydługie blond włosy - Masz dla mnie jeszcze może jakieś informacje? Coś, co jako nowy "współplemieniec" powinienem wiedzieć?
    - Chyba nie. - Agata zmarszczyła czoło, chwilę się zastanawiając - No może oprócz tego, że w tamtym roku jeden facet z tych domów pod samym lasem zaprószył ogień i cztery osoby się spaliły.
    - O kurde! - Artur lekko się skrzywił na samą myśl - To tamte zgliszcza?
    - Owszem. - przytaknęła Agata - A co najlepsze, to jednej osoby nigdy nie odnaleziono...
    - Może jej tam po prostu nie było. - Artur wzruszył ramionami. - A kogo nie znaleźli?
    - Najstarszej córki. - Agata na chwilę zamilkła - Chodziła ze mną do klasy. Byłyśmy nierozłączne.
    - Rozumiem. - Artur nie wiedział, jak w tej sytuacji powinien się zachować - Przykro mi.
    - W porządku. - Agata popatrzyła mu prosto w oczy - Nie musisz mówić o współczuciu, kiedy go nie odczuwasz. Takie jest przynajmniej moje zdanie, no bo jak można współczuć osobie, której się nie zna, z powodu śmierci innej, też nie znanej do tej pory osoby? Straszny fałsz, nie uważasz?
    - Akurat w tym się z tobą zgadzam. No, ale zawsze tak się mówi, żeby się nie wydać gruboskórnym, nie?
    - Może i racja. - Agata znowu odwróciła się i zamierzała odejść.
    - Ej, zaczekaj! - zawołał za nią Artur - Spotkamy się jeszcze?
    - To nieuniknione! - Agata znów uśmiechnęła się z ironią - Przecież to w końcu mała wieś, a nie metropolia! Już bardziej można to nazwać nekropolią i też będzie pasowało. Cześć! - Agata machnęła ręką - Idź się wyspać. Jak zechcesz, to przyjdź jutro wieczorem tam pod zgliszcza. - po czym odeszła w stronę lasu.
    - Cześć! - powiedział Artur i powoli ruszył w kierunku swojego nowego domu.
Kiedy położył się do łóżka, choć myślał, że nie uda mu się tak łatwo zasnąć, poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Myślał cały czas o tym spotkaniu i nowej znajomej. Uświadomił sobie, że Agata strasznie go zaciekawiła swoim stylem bycia i swoją osobowością. A najbardziej swoim nietypowym poczuciem humoru. Na samo przypomnienie jej ironicznego, lekko szyderczego sposobu wypowiadania się, Artur nieświadomie się uśmiechnął. Po całym dniu męczącego urządzania domu i kilku niedospanych nocach jego organizm domagał się już długiego odpoczynku. Powieki same mu się kleiły, wiec poddał się temu i z błogim westchnieniem na ustach zasnął.
    Kiedy się obudził była już godzina dziewiąta. Wstał z łóżka, ubrał się i zszedł do kuchni, żeby zrobić sobie kawę i odgrzać resztki wczorajszej kolacji. W dziennym świetle cała okolica wyglądała nieco inaczej. Otworzył okno w kuchni na całą szerokość, żeby wpuścić jak najwięcej świeżego czerwcowego powietrza. W dzień nawet ruiny domu pod lasem były trochę inne niż nocą.
    Kiedy skończył zaimprowizowane śniadanie, postanowił przejść się po okolicy. Poszedł w stronę lasu. Chciał się przyjrzeć z bliska tym słynnym zgliszczom. Jak się później okazało, nie było tam nic ciekawego do oglądania. Z domu zostało tylko kilka osmalonych belek, ze ścian jak pokryte resztkami mięsa żebra wystawały jakieś druty i metalowe elementy, których przeznaczenia Artur mógł się tylko domyślać.
Artur rozejrzał się dookoła. W pobliżu dawnego domu widać było jakieś resztki piwnicy czy jakiejś innej ziemianki. Ale nie zauważył w pobliżu żadnych innych zabudowań mieszkalnych. ,,No to gdzie ona do cholery poszła w nocy?!”, zdziwił się Artur. „przecież poszła w tę stronę, więc musiała iść do domu! Nikt normalny nie włóczyłby się chyba po lesie o północy!” Obiecał sobie, że zapyta o to Agatę, kiedy przyjdzie dzisiaj wieczorem. ,,No tak. Przyjdzie! Tylko, kurde, skąd?!"
    Dzień upłynął mu na rozpakowywaniu pudełek z rzeczami ze starego mieszkania i ustawianiu ich w nowym domu. Spokoju nie dawała mu również myśl o Agacie. Nie mógł się już doczekać wieczora, ale godziny ciągnęły się jak na złość. Wreszcie nadszedł upragniony wieczór. Artur zdał sobie sprawę z tego, że nie umówili się na żadną konkretną godzinę. "Głupio będzie przyjść za wcześnie i czekać jak idiota!", pomyślał i zaczął się zabierać za przygotowywanie kolacji. "To może dzisiaj dla odmiany jajecznica?", zapytał się w duchu, żonglując jajkami.
    Po kolacji obejrzał jeszcze jakiś głupi film w telewizji o kobiecie, która wywoływała duchy. "Gówno prawda!", skomentował film, wyłączając telewizor. Zabrał ze stolika papierosy i wyszedł na dwór.
    Po niecałej minucie był już przy zgliszczach. Zza ruin bezszelestnie wyłoniła się Agata.
    - Cześć! - powiedziała - Już myślałam, że nie przyjdziesz.
    - Cześć! - odpowiedział - Czemu miałbym nie przyjść? I tak nie mam w domu nic do roboty. Czemu chciałaś się spotkać właśnie tutaj?
    - Powiedzmy, że czuję się tutaj jak w domu. - Agata uśmiechnęła się tajemniczym uśmiechem kogoś, kto wie coś ważnego, ale nie chce tego zdradzić.
    Artur popatrzył na nią wzrokiem, który żądał wyjaśnień, ale nie otrzymał żadnych odpowiedzi.
    Poklepał się znów po kieszeniach i wyjął paczkę papierosów. Wyciągnął ją w stronę Agaty.
    - Dzięki, mam swoje. - pokręciła głową, na co Artur wzruszył ramionami i wyciągnął jednego z paczki.
    - Cholera! - zaklął Artur - Masz zapalniczkę?
Agata wyciągnęła z kieszeni swoją maszynkę i podała Arturowi. - Możesz ją sobie wziąć. Ja mam drugą.
    Artur wziął zapalniczkę i dokładnie się jej przyjrzał. Miała bardzo interesujący kształt: srebrnego koloru głowa jastrzębia z oczami z czerwonych szkiełek.
    - Dzięki. Fajna jest. - odpalił papierosa i włożył zapalniczkę do kieszeni. Agata zaciągnęła się dymem i oparła się plecami o sczerniałą belkę. Artur popatrzył na nią i zapytał:
    - A czy to, że tutaj przychodzisz, nie jest swego rodzaju masochizmem? Po co tutaj wracasz? Żeby wspominać swoją koleżankę? Albo może żeby rozmyślać nad tym, co można było zrobić, żeby nie stało się to, co się stało?
    Agata spojrzała na niego i wybuchła śmiechem. Odeszła od belki i poszła w stronę resztek piwnicy. Artur poszedł za nią.
    - Takie to było śmieszne? - zapytał - Co ja takiego powiedziałem? Z czego się śmiejesz?
    Agata nie mogła opanować śmiechu. Popatrzyła na niego i znów napadł ją ten dziwny śmiech.
    - Przepraszam, ale nie mogłam się opanować! - Agata wciągnęła głęboki oddech, żeby się trochę uspokoić - Wiesz, ty mnie bardzo intrygujesz! Kim ty jesteś, tajemniczy Arturze?
    - Co masz na myśli? - Artur wyglądał na bardzo zaskoczonego - Jak to "kim jestem?", o co ci chodzi?
    - Ty nie jesteś takim zwykłym chłopakiem, prawda? - zapytała, podchodząc do niego.
Agata patrzyła na niego swoim przenikliwym wzrokiem, w którym nie było już ani krzty rozbawienia. Jej wielokolorowe oczy zaglądały w głąb jego duszy, jego umysłu, a on nie wiedział, czego ona od niego żąda.
    - Kim ty, do diabła, jesteś? - wyszeptała.
Arturowi wydawało się, że przez chwilę nawet las przestał szumieć. Ale jednocześnie zerwał się bardzo silny wiatr, który odrywał kawałki osmalonych belek i z ogromną siłą unosił je w powietrze.
    - Ale ja naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi? - Artur wyglądał na lekko zdezorientowanego.
    - Kim jest twój ojciec? - zapytała znienacka Agata.
    - Mój ojciec? - zdziwił się Artur - Jest informatykiem, a czemu pytasz?
    - A twoja matka? - zapytała nie udzieliwszy mu odpowiedzi na jego pytanie.
    - Nie wiem. Nie znam mojej matki.
    -Aha. To mogłoby wiele tłumaczyć. - Agata zmarszczyła czoło przy zastanawianiu się nad czymś.
    - Ale o co ci chodzi?! - wykrzyknął lekko zdenerwowany już Artur - Co mogłoby tłumaczyć? !
    - Po prostu coś tu jest nie tak. - odpowiedziała - To jest po prostu niemożliwe.
    - Ale co jest niemożliwe, do cholery?! - Artur był coraz bardziej wkurzony.
    Agata tymczasem, zamiast odpowiedzieć na jego pytania, chodziła dokoła starej piwnicy, mruczała coś sama do siebie i nie zwracała uwagi na śledzącego jej kroki Artura.
    - No dobra! - Artur zastąpił jej drogę - Powiesz mi wreszcie, czy nie, o co ci chodzi?
    - Chcesz naprawdę wiedzieć? - popatrzyła mu prosto w oczy - Mogę ci powiedzieć, że z całą pewnością nie jesteś zwykłym chłopakiem. A wiesz dlaczego?
    - Powiedz mi. - poprosił zrezygnowany.
    - Bo, widzisz, jesteś jedyną osobą z tej wsi, pierwszą od roku, która ze mną rozmawia. I to właśnie mnie lekko przeraża i zastanawia.
    - Nie rozumiem. - Artur był znowu zaskoczony - Możesz mówić jaśniej?
    - Dobra. Przepraszam, źle się wyraziłam. - Agata wzięła głębszy oddech - Posłuchaj, jesteś po prostu pierwszą osobą, która... mnie widzi!
    - Co ty wygadujesz?! Czy ty się dobrze czujesz?!
    - No, jak na trupa albo ducha to nie najgorzej, wiesz! - podeszła do tego, co kiedyś było domem. I nagle... przeszła przez resztki ściany!
Artur miał oczy jak pięciozłotówki.
    - Jak ty... to... do cholery...??!
    - Po prostu. To normalne. Jak mam ci to inaczej udowodnić? Teraz potrzebuję twojej pomocy. Mogę na ciebie liczyć?
    Artur popatrzył na nią i sam nie wiedział już, co ma myśleć o tym wszystkim. ,,Już wiem! Ja po prostu śpię! No tak! Obudzę się i będzie po wszystkim!", pomyślał i od razu zrobiło mu się lżej na duszy.
    - Nie, to nie jest sen! - powiedziała Agata - Tak, czasami czytam również w myślach.
    - No dobra! - Artur poddał się - To kim ty jesteś w takim razie? Mówiłaś, że znałaś tę dziewczynę, która tu zginęła ...
    - „Znałam”, to trochę za mało powiedziane. - Agata nie dała mu skończyć zdania - To ja nią jestem! To mojego ciała nigdy nie odnaleziono.
    - Nie, to niemożliwe! - Artur był sceptycznie nastawiony do jej słów.
    - Owszem. A teraz cię potrzebuję, bo sama nie mogę nikomu pokazać, gdzie jest moje ciało, bo oprócz ciebie nikt mnie nie widzi. Dlatego musisz przyprowadzić tu księdza.
    - Co?! - zdziwił się Artur.
    - No tak. Ksiądz musi poświęcić te zgliszcza, bo inaczej będę się tak błąkać jak teraz przez całą wieczność!
    - I myślisz, że ksiądz mi uwierzy, jak mu powiem: "A bo wiesz, księdzu, tak mnie taka jedna nieżyjąca prosiła, żeby ją ksiądz odwiedził!" Nie sądzisz, że to trochę głupio brzmi?
    - Wymyśl coś! On ma tu po prostu przyjść, bo tylko ty wiesz, gdzie są moje szczątki!
    - Spróbuję, ale niczego ci nie obiecuję!
    - Dzięki!
    - Jednego tylko nie rozumiem!
    - Tylko jednego? - zadrwiła - To ty naprawdę jesteś jakimś fenomenem!
    - Oj, przestań! - Artur stanął przed wejściem do dawnej piwnicy - Mogłabyś mi wyjaśnić, jak to się stało, że znaleźli całą twoją rodzinę, o ile oczywiście mówisz prawdę, a ciebie nie mogli?
    - Ależ to przecież proste. - Agata wzruszyła ramionami - Szukali przecież pogorzelców w spalonym domu, a nie nastolatki z podciętym gardłem w piwnicy.
    - Co?! - wykrzyknął i popatrzył na nią kolejny raz szukając oznak żartu na jej twarzy - Nie, no teraz to sobie w kulki ze mną lecisz!
    - Absolutnie! - podeszła do niego, przechyliła głowę na bok i pokazała mu na swojej szyi bliznę ciągnącą się prawie od ucha do ucha i przy odrobinie dobrej woli można by było uznać ją za swego rodzaju naszyjnik - Teraz mi wierzysz? Mówiłam ci przecież o tym chorym psychicznie facecie, nie? On nigdy nie przepadał za moją rodziną, a za mną to już szczególnie. Nazywał nas wiedźmami, a mojego ojca diabłem. Nie wiem, dlaczego. Czemu mu tak odbiło. Cała wieś o tym wiedziała, bo ludzie nieraz słyszeli, jak wychodził przed dom i rzucał w naszą stronę wyzwiska i jakieś zaklęcia, które według niego odstraszały złe moce. Chcesz wiedzieć, jak to wszystko się odbyło?
    W tym momencie Artur poczuł chłodniejszy powiew na twarzy. Przymknął na chwilę oczy i zasłonił je ręką, bo wiatr, który się nagle zerwał, niósł ze sobą tumany kurzu i sypał w twarz piaskiem. Kiedy je ponownie otworzył, był ciągle w tym samym miejscu, ale coś się zmieniło. Nie było zgliszczy, za to na ich miejscu stał niewielki domek. Na podwórku bawiło się dwoje dzieci w wieku sześciu-siedmiu lat. Po chwili z domu wyszła Agata. Podeszła do dzieci, coś im powiedziała, a one natychmiast pobiegły w kierunku studni i w stojącym obok niej wiaderku obmyły brudne od zabawy w piachu rączki. W drzwiach ukazała się postać kobiety, która zawołała wszystkich na obiad. Zza stodoły stojącej w pobliżu wyłonił się mężczyzna i skierował swe kroki do domu. Agata przeszła obok Artura, który wyciągnął rękę, chcąc ją zatrzymać. Jego ręka przeszła przez jej ciało, a ona nawet najmniejszym gestem nie dała poznać, że go w ogóle widzi.
I nagle zmieniło się otoczenie. Był w piwnicy, a obok niego Agata ustawiała na półce słoiki z marynatami. I nagle pojawił się nie wiadomo skąd jakiś obcy mężczyzna.
    - Czarownica! - powiedział - A czarownice trzeba wytępić! - mówiąc to zamachnął się nożem. Jednocześnie złapał za włosy Agatę, która nie miała możliwości ucieczki w wąskiej piwniczce. To było tylko jedno cięcie, ale zadane w taki sposób, że wraz z tryskającą krwią wypływało też życie z leżącej na klepisku dziewczyny.
    Wychodząc z piwnicy mężczyzna popchnął stempel podpierający jej prowizoryczny sufit, który runął z łoskotem. Zanim jednak zdążył się zawalić na Artura, ten znalazł się znowu w innym otoczeniu. Był teraz w domu, w którym dwoje wcześniej widzianych przez niego dzieciaków jadło wraz z rodzicami obiad. Lecz mimo tego, że był w środku, widział, co się dzieje na zewnątrz. W jego głowie pojawił się obraz owego mężczyzny, który blokował za pomocą drutu drzwi wejściowe i okna sobie tylko znanym sposobem. Po chwili pojawił się również zapach benzyny i Artur usłyszał cichy trzask zapałki.
A potem były już tylko płomienie, krzyki, płacz i swąd palonego mięsa...


    - Panie doktorze, budzi się!
    - Dziękuję, siostro. Hej, kolego! Obudź się! Otwórz oczy, słyszysz mnie?
Ktoś go szarpał za ramię, otwierał mu oczy i kazał odpowiadać. A jemu tak ciężko było odetchnąć głębiej! Każdy oddech palił płuca, jakby zamiast tlenu wciągał do płuc wrzątek. Po chwili mocowania się z własnym organizmem Artur otworzył oczy. Biel panująca dookoła sprawiła jednak, że musiał je znowu zamknąć, bo strasznie je raziła.
    - Gdzie ja jestem? - wychrypiał.
    - Witamy wśród żywych! - odezwał się jakiś głos przy jego łóżku - Już myśleliśmy, że z tego nie wyjdziesz! Twój ojciec był tu codziennie, a ty nic! Nawet z nim nie porozmawiałeś, tylko śpisz już od dwóch tygodni!
    - Jak to od dwóch tygodni?! - Artur chciał natychmiast wstać z łóżka, ale ból w całym ciele kazał mu się z powrotem położyć - Dwa tygodnie?! Niemożliwe!
    Wtem otworzyły się drzwi i do sali wszedł mężczyzna, który od panującej dookoła bieli odróżniał się ciemnym kolorem spodni i marynarki. Kiedy tylko zobaczył, że Artur jest przytomny, przyspieszył kroku i natychmiast znalazł się przy jego łóżku.
    - Artur! Dzięki Bogu!
    - Cześć, tato! - Arturowi nadal ciężko było mówić - Co się stało tak w ogóle? Jak się tutaj znalazłem? I skąd to? – mówiąc, podniósł z kołdry ręce owinięte białym bandażem. Przy okazji zauważył, że bandaże ma też na twarzy i nogach.
    - Wybuchł pożar w naszym domu.
    - Naszym nowym domu?
    - Jakim nowym? - ojciec Artura był nieco zdziwiony - Dobrze się czujesz?
    - Poczekaj, tato! - Artur chwilę się zastanowił - A gdzie my teraz mieszkamy?
    - Artur! Dobrze się czujesz?!
    - Chodziło mi o to, czy mieszkamy w mieście.
    - No, a gdzieżby indziej? Czemu głupio pytasz?
    - Hmm… Może wyda ci się to śmieszne, ale chyba śniło mi się, że mieszkamy na wsi.
    - Bo będziemy.
    - Co? - Artur miał raczej mało inteligentny wyraz twarzy - O czym ty mówisz?
    - Kupiłem dom na wsi, żebyś mógł trochę odpocząć i dojść do siebie po tym, co się stało. Wiem, że wolisz miasto, ale mam nadzieję, ze będzie ci się podobało. Prawie pod samym domem jest las, dookoła drzewa pełne czereśni...
    - A pod lasem zgliszcza? - zapytał Artur przerywając mu w połowie zdania, mimo że ojciec już się zapalił do opowiadania o urokach tej wsi.
    - Skąd wiesz? - zdziwił się.
    - Nie! - Artur potrząsnął głową - To niemożliwe!
    - Co jest niemożliwe? Skąd wiesz o zgliszczach? Przecież nawet nie wiesz, co to za miejscowość!
    - Nieważne, ale tam musi pójść ksiądz!
    - Artur! Czy ty zwariowałeś?! Jaki znowu ksiądz?!
    - Jakikolwiek, byle miał wodę święconą!
    - Artur, ty się lepiej prześpij, bo z tobą chyba jeszcze nie za bardzo, co?
    - Tato! - wykrzyknął - Ja się dobrze czuję, a spania to mam dosyć na jakiś czas. Proszę cię tylko, żebyś zawołał tam księdza, żeby poświęcił, czy co tam się robi, piwnicę.
    - A czy mogę wiedzieć, dlaczego? I po co?
    - Bo tam jest ciało dziewczyny z podciętym gardłem!
    - Nie, Artur, ty naprawdę zwariowałeś! Albo ci się coś przyśniło!
    - Przyśniło? - Artur zastanowił się - Wiesz, że może masz rację? Może rzeczywiście to był tylko sen... Ale nie zaszkodzi chyba, jeśli poprosisz jakiegoś księdza, co?
    - No dobra. W sumie, co mi szkodzi. Nie tak znowu daleko jest plebania.
    - No widzisz! Nie zaszkodzi przecież, nie?
    - Muszę już lecieć. Wpadnę do ciebie po pracy, dobra?
    - Dobra, ale pamiętaj, co obiecałeś!
    - Ok. Cześć.
    - Cześć.
    Artur leżał wpatrując się w sufit. Lekarz i pielęgniarki już wyszli i został teraz sam na sam z bielą ścian, pościeli i bandaży. W sali było jeszcze jedno wolne łóżko, ale chwilowo nie miało żadnego lokatora. Artur zastanawiał się nad tym, co się stało, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Widział tylko jedno wyjście: to był tylko sen.  „Tak, trochę sobie pospałem, to mi się głupoty przyśniły.”, pomyślał. ,,Jak przyjdzie ojciec, to mu powiem, żeby sobie nie zawracał głowy księdzem.”
    Wtedy jego wzrok padł na szafkę przy łóżku. Ostrożnie podniósł się na łokciach i zajrzał do szuflady. Były tam jego osobiste rzeczy. Na dnie szuflady leżało jednak coś, co przez chwilę wydało mu się nie jego własnością. Szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma wpatrywał się w niewielki przedmiot.
    W tym samym czasie srebrna głowa jastrzębia wpatrywała się w niego oczkami z czerwonych szkiełek.
    Zanim stracił przytomność usłyszał perlisty śmiech Agaty i zobaczył nad sobą jej twarz ozdobioną szelmowskim uśmiechem.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Lady_Mary
Użytkownik - Lady_Mary

O sobie samym: Pasjonatka książek, wody i języków obcych.
Ostatnio widziany: 2017-10-03 18:53:06