Z serii " Nie tylko dla mężczyzn ". Motylki w brzuchu, czyli mój rajdowy pierwszy raz.
mieć obawy, że w końcu ktoś z kibiców nim oberwie. Jednak wszyscy wokół mnie byli pochłonięci rajdem i nie zwracali uwagi na jakiś tam kamień. Dlatego sama podjęłam " męską " decyzję i kilkanaście sekund po przejechaniu kolejnej rajdówki, wiedząc, że mam nieco czasu, nim pojawi się następna, po prostu poszłam zabrać ten przeklęty kamulec z drogi. Cała operacja zajęła mi może 5 sekund i już chwilkę potem znowu byłam na swoim miejscu przy drzewie, które już nawet zdążyłam polubić. A kamień powędrował w krzaki, kilka metrów od trasy odcinka. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że wokół panuje nienaturalna cisza. Żadnych rozmów, okrzyków, śmiechów. Nic. Nawet moje drzewo przestało szumieć. Wtedy się zorientowałam, że wszyscy wokół gapili się na mnie z opadniętymi do pasa szczękami i oczami wielkości kołpaków samochodowych. Wszyscy kibice, braciszek, a nawet stojący nieopodal safeciarz. Gdyby w tym momencie przejechała rajdówka, to wiatr zerwałby im czapki z głów i napchał kurzu i liści w te ich rozdziawione buzie i nawet by tego nie zauważyli. Nigdy nie spotkałam się z taką reakcją facetów na moje działanie. Ludzie, przecież ja tylko podniosłam kamień z drogi dla swojego i innych bezpieczeństwa! A oni gapili się na mnie, jakby byli świadkami objawienia. Kiedy już zaczęłam zastanawiać się, czy tym, co zrobiłam, popełniłam jakąś niewyobrażalną zbrodnię, nadjechała kolejna rajdówka i wywała ich wszystkich z otępienia, a braciszek wreszcie wydobył z siebie głos i pochwalił mnie za to, co zrobiłam.
Później tego samego dnia po raz pierwszy trafiłam do Parku Serwisowego. Tam mogłam wreszcie przyjdzeć się załogom. Miło było zobaczyć z bliska tych, których przez dwa dni podziwiałam na trasie rajdu. Wielokrotnego mistrza świata Loeba, słynnych braci Solbergów, Hirvonena, który później okazał się zwycięzcą rajdu. Pierwszy raz widziałam też polskich zawodników z czołówki RSMP. Dobrze pamiętam gorący doping kibiców Michała Kościuszki.
Podobało mi się to, że Michał przyszedł do nas, porozmawiał, rozdał autografy, a niektórzy zrobili sobie z nim zdjęcie. Było mu miło, że ma taki doping w walce o dobre miejsce w swojej klasie. Szkoda, że rajd jednak nie poszedł po jego myśli. Późnym wieczorem znowu z masą pozytywnych wrażeń wróciliśmy na pole namiotowe...
Następnego dnia po 8 rano mieszkańcy naszego kempingu powoli wyczołgiwali się ze swoich namiotów. Był to już ostatni dzień rajdu. Większość ludzi wybierała się na niedzielne oesy, ale my niestety z żalem musieliśmy wracać już do domu. O niedzielnych wydarzeniach na trasie i wynikach rajdu dowiedzieliśmy się już z radia w drodze powrotnej.
Wieczorem zmęczeni, ale bardzo zadowoleni dotarliśmy do domu. Do dziś, choć od tamtego czasu minęło lekko ponad dwa lata, bardzo miło wspominam swój " pierwszy raz " z rajdami.
Oprócz tego, że samo oglądanie rajdówek na oesach i podziwianie efektownej jazdy było świetnym przeżyciem, dobrze wspominam relacje z innymi kibicami. Chociaż ludzie przyjechali na tę imprezę z różnych zakątków Polski i było też wielu cudzoziemców, wszyscy których spotkaliśmy , odnosili się do siebie bardzo przyjacielsko. Nie było kibolskich przepychanek, chociaż różne grupy kibiców miały swoich faworytów wśród ścigających się załóg. Wszyscy po prostu cieszyli się, że są na rajdzie. To wszystko wywarło na mnie bardzo miłe i pozytywne wrażenie.
Tak jak pisałam na wstępie, z Mazur przyjechałam zarażona rajdami i od tego czasu towarzyszę braciszkowi w jego wyjazdach na rundy RSMP. Z utęsknieniem czekam na wrzesień i kolejny wyjazd do Mikołajek. Mam też nadzieję, że Rajd Polski w niedługim czasie znowu będzie rundą mistrzostw świata.