Z bocianiego gniazda - Zastępstwo
Dzień dobry. Dziadek prosił mnie, żebym go tu dzisiaj zastąpił, bo ma biegunkę. Najadł się ponoć biedak razowca z pasztetową, którą dostał kiedyś z UNRY, i biega. Czasem to jest nawet trochę do śmiechu, jak dobiec nie zdąży, bo zaspy wysokie przed wychodkiem usypaliśmy z moim kuzynem Dyziem. Ja mam na imię Marcinek i już chodzę. Mam przecież 27 lat. Biegać też potrafię, jak mnie ktoś goni.
Dyzio przyjechał do nas z rodzicami na święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok, aż z Capowa. To daleko jest. Stąd nie widać ani nie czuć. Może to i lepiej... Ciocia Petunia przywiozła dziadkowi w prezencie świątecznym nową kałomarnicę, czyli deskę ustępową, więc tak naprawdę to nie wiem, czy ta dziadkowa biegunka jest szczera, czy też przeprowadza próby techniczno-wytrzymałościowe urządzenia, które najwyraźniej przypadło mu do serca i nie tylko.
Tegoroczne świąteczne choinki były niestety skąpo ubrane, gdyż nasz wioskowy mundurowy, kolejarz Cmyć, zakazał wieszania na nich bombek w obawie ataku terrorystycznego. Sam każdą zagrodę skrupulatnie sprawdzał i bezwzględnie rekwirował wszystkie, które odnalazł, celem ich późniejszego zdetonowania w starym wyrobisku. Raz, o mało co nie aresztował starego Pilśniaka, biorąc go za Taliba, gdy ten o własnych (!) siłach wczołgał się do domu po wizycie towarzyskiej u naszego sklepikarza Balona, nieco zmęczonym i zarośniętym będąc. Żona Pilśniaka długo musiała przekonywać Cmycia, że twarz jej męża przypominać może wiele różnych rzeczy, na przykład odcisk bieżnika opony traktora w błocie, ale na pewno nie Taliba. Gdy poparła ją sąsiadka i jeszcze dwoje innych świadków - ustąpił, lecz bardzo niechętnie. Zapowiedział jeszcze na odchodnym, że będzie miał na oku całe to szemrane towarzystwo, więc lepiej niech nic nie kombinują, bo może ich internować w komórce pod schodami. Tak więc święta w wiosce upłynęły w nieco przygaszonej atmosferze, a jedynym ich jaśniejszym punktem był pożar u Trutków, którzy doprowadzili do zwarcia instalacji elektrycznopodobnej.
Za to Sylwester odbył się tak huczny, że sołtys musiał wystąpić o dotację do gminy na odbudowę remizy. Profilaktycznie, odpowiednio wcześniej, chłopaki przeprowadzili akcję unieszkodliwienia i zamknięcia w odosobnieniu naszego gorliwego mundurowego, kolegi Cmycia. Bronek Zachaj zorganizował petardy i fajerwerki z pobliskiej, niezbyt pilnie strzeżonej hurtowni, komendant straży Gogół udostępnił remizę, a Jasiu Trutka napędził gorzały zwanej od czasu pożaru zgliszczówką.
Najpierw impreza zaczęła się przy magnetofonie, ale po kilku głębszych postanowiono odbić i przywłaszczyć sobie orkiestrę grającą na zabawie w pobliskich Kudłach. Jak ustalono, tak zrobiono, ku ogólnej uciesze i zadowoleniu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, ponieważ chłopcy z orkiestry grali z taką werwą, że nogi same rwały się do tańca. Robili to co prawda pod małą presją grubego i pijanego Romka, ale jednak... Gdy balanga nabrała rumieńców, musieliśmy odeprzeć niespodziewany kontratak biesiadników z Kudłów, którzy przetrzeźwiawszy nieco, przybyli do nas z pretensjami, ale była to praktycznie formalność. Każdy z nich wrócił do domu z drobnym upominkiem, dzięki czemu pani aptekarka znowu zarobi parę złotych.
Tuż przed północą wydarzyło się jednak nieszczęście. Kulawy Parzych, który miał już nieźle w czubie, tak nieszczęśliwie oparł się na swojej lasce przypalając skręta, że wylądował w kartonie pełnym fajerwerków przygotowanych na okoliczność godziny dwunastej. Później nastąpił błysk i noworoczna impreza zakończyła się nieco wcześniej niż planowano. Zakończyła również swój żywot remiza. Dwie topole rosnące w pobliżu również. Nam wszystkim o dziwo nic się nie stało, chyba za przyczyną Trutkowej zgliszczówki. Po jej skonsumowaniu byliśmy giętcy jak trzciny na wietrze, więc fala uderzeniowa nie zrobiła nam krzywdy.