Wujek
- Tylko nie krzycz… ok.? Wstawaj szybko, musimy iść. – Mariusz odsunął powoli dłoń a dziewczynka podniosła się na łóżku.
- Ale gdzie…? Wujek przyjechał…? Ciocia chce nam jeszcze zrobić zdjęcia…?
- Ciszej… nie przyjechał, to nie jest żaden wujek i żadna ciocia. Jak z nimi pójdziesz to cię skrzywdzą. Dlatego musimy uciec.
- Oszukujesz… mówisz tak bo ciebie nie chcą zabrać…
- Mówię prawdę, musisz mi zaufać, chodź szybko.
Ewa zeskoczyła z łóżka i zaczęła się ubierać. Mariusz pomógł schować jej kilka ubrań do wcześniej przygotowanej torby i uchylił okno wpuszczając do środka lodowate powietrze.
- Przez okno?
- Tak, bo jeszcze rodzice się obudzą. Poza tym napadało śniegu, jeszcze zostawimy ślady przed wejściem a tak nikt się nie zorientuje i będziemy mieli więcej czasu.
Mariusz wyrzucił torbę na zewnątrz, pomógł siostrze wejść na parapet i przeskoczyć na druga stronę, następnie podążył jej śladem, przymknął okno i już chwilę później zaczęli brnąć przed siebie w świeżym śniegu. Ich nogi zapadały się w białym puchu a za plecami, skryte gdzieś za szarymi chmurami wstawało słońce zwiastując nowy dzień. Noc przyniosła obfite opady przez co ich kroki były bardzo powolne a śnieg wdzierał się do butów potęgując zimno.
- Dokąd uciekamy?
- Na razie musimy dostać się na stację. Później nie wiem, kupię bilety. Myślę, że do Warszawy.
- Ale to daleko. Zdążymy wrócić na obiad? Głodna już jestem.
- Nie wrócimy na obiad! – Mariusz krzyknął aż Ewa na chwilę się zatrzymała. – Nie możemy wrócić, inaczej zabiorą cię na zawsze, chcą cię sprzedać, nie rozumiesz?
Na małej buzi pojawiło się kilka łez, który wymieszały się z rozpuszczającymi się na policzkach płatkami. Ewa otarła je niezdarnie wełnianą rękawiczką.
- Kłamiesz…
- Nie kłamię… - tym razem spokojnie odparł chłopiec. – Wiesz, że nigdy tak nie robię… Będzie dobrze, damy sobie radę, a jak będziemy już dorośli to tutaj wrócimy. Będziemy mieli tyle pieniędzy, że odnowimy dom i damy też pieniądze rodzicom.
- Obiecujesz...?
- Tak… a teraz chodź, nie mamy czasu, zaraz mogą przyjechać.
Zaledwie kilka minut później dostrzegli na oddalonej o kilkaset metrów drodze samochód, którego koła wzbijały w powietrze białe obłoki śnieżnego pyłu. Pojazd kierował się wprost do ich domu. Buty grzęzły, zmęczenie ogarniało całe ciała a nogi stawały się coraz cięższe jednak wkrótce udało im się w końcu wyjść na odśnieżoną drogę. Podbiegli do pobliskiego przystanku i wsiedli do nadjeżdżającego autobusu. Opadli na siedzenia i łapiąc głębokie hausty powietrza obserwowali jak za zaparowaną szybą niknie w oddali zarys ich rodzinnego domu. Autobus wkrótce wjechał do centrum małego miasta gdzie dzieci wysiadły i ruszyły pieszo do dworca kolejowego. Świt oplótł już całą okolicę wyciągając z mieszkań zaspanych ludzi podążających jak co dzień tą samą drogą i nikt nie zwracał uwagi na dwójkę idącą ze spuszczonymi głowami. Wyczerpani, dotarli w końcu do dworcowej hali gdzie snuli się już ludzie oczekujący na poranne pociągi. Mariusz znalazł wolną ławkę i posadził na niej swoją siostrę, która zaczęła beztrosko machać nogami zwisającymi tuż nad ziemią.
- Pilnuj torby, ja pójdę kupić bilety. I nigdzie się stąd nie ruszaj.
Chłopiec oddalił się w kierunku kas lecz wielokrotnie się oglądał aby sprawdzić czy Ewa wciąż siedzi na ławce. Kupił dwa bilety do Warszawy za pieniądze, które ukradł ostatniej nocy z torebki swojej matki i wrócił do dziewczynki. Jej zmęczone oczy zaczynały się już kleić i prawie zasnęła przytulona do torby z ich rzeczam