Wprowadzenie, spis treści, część pierwsza
Karcony przezroczystymi ścianami labiryntu stojącego na drodze do drugiego człowieka, zapragnął chwili nie mogąc liczyć na dożywocie i z czysto ludzkiej ciekawości spytał tą przypadkowo ładną kobietę umęczoną tramwajem cywilizacji, że chciałby ją pocałować...
Spoliczkowany Gesmo – pisarz bierze się w końcu do poważnej roboty pamiętając oczywiście o pierwszej zasadzie grafomana, która mówi, żeby nie usprawiedliwiać kiczu celowością, gdy jest się na niego skazanym, bo to tak jakby naga dziewczyna przywiązana do łóżka przez mordercę mówiła mu (z jego kutasem już w sobie), żeby jej nie zabijał, to mu się odda. Oj, chciałoby się uchwycić wszystkie przemyślenia, ale objęcie całokształtu miliardów mijających się i zderzających z nadświetlną prędkością zamykając filozofię i naukę w paru impulsach, historię w sekundzie, by wypuścić unieważnione w otchłań... Unieważnione wygodnymi słowami w rodzaju fatum, absurd czy transcendencja. Łatwo jest postawić wielokropek lub pytajnik zdobny w nawiasy, by zasygnalizować niedopowiedziane, niedokończone, otwarte bez próby zmierzenia się z tym. Zdaje się, że stać nas jedynie na wyrywkowe przykłady, porównania i przesadną nadkreatywność językową, która sprowadzić może chyba jedynie do nazwania wszystkiego od nowa. Literackie możliwości zdają się ograniczać do wymyślania kolejnych fantastycznych analogii anachronicznych alegorii mechanizmów społecznych czy moralno-obyczajowych. Gesmo – artysta chce wymalować obraz człowieka na swojej gipsowej zbroi Don Kijota uzbrojonego w długopis. Jego postrzeganie człowieczeństwa skażone przez pryzmat rzeczywistości, wypatrywanie go w jej masie wypaczone przez pryzmat osobowości. Gesmo – fotograf robi zdjęcie człowiekowi techniką zwichniętego postrzegania rejestrującego jasnowidzenie i rozmywającego fakty.
Gesmo – myśliciel zauważa, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, ten zaś od armii czynników w liczbie wielkiej składających się na otoczkę człowieczeństwa – mimo, iż właściwie mu zbędną – w pełni oddającą jego istotę w obrazach przezeń tylko widzialnych i po części przezeń kreowanych. Z wzajemnością zaś niezależny od punktu siedzenia jest sposób patrzenia. Stąd przenikanie się obrazów – nie wiedzieć na ile wcielone, a ile poza materią.. – Szczegółowy opis gwałtu i tortur, szczegółowy opis lubieżnego aktu płciowego, szczegółowy odczyt danych statystycznych, szczegółowa analiza człowieczeństwa w oparciu o kwestię klonowania osobowości oraz fakty egzorcyzmów albo zdziczałych dzieci wychowanych przez zwierzęta – to wszystko odgradzamy grubą krechą owego marginesu i – odsyłając po szczegóły do dziennikarzy, naukowców i pornografii – odcinamy sekatorem ogrodnika uprawiającego czarodziejskie kwiaty – chwasty. Gesmo – kwiatożerny leń nie musi pracować w swym zmyślonym ogrodzie. Gesmo – kobieta byłby piękny. Po obcięciu marginesu pozostał wąski pasek, tło szkolnej ściągawki, na którą zmieszczą się banalne słowa – klucze pasujące do dziurki normatywnego zamka furty naszej czarnej skrzynki, przez którą to dziurkę można podejrzeć choć skrawek nagości strzeżonej przez okoliczności. Lecz czy mogłaby bez nich istnieć, samostanowić się? Gesmo wolny od okoliczności nie może walczyć ani odpoczywać, rzuca się po kolei na dorodne samice mając na to całą wieczność i popada w obłęd, gdyż boi się tworzyw sztucznych, lalki są martwe. Zerkając na zegarek jak zwykle spóźniony myśliciel szacuje długość życia. Sekunda, gdy to jednostka rozłąki zdaje się być minutą, godzina, historią, choć ta ostatnia w jednym tyknięciu składająca meldunek z zewnątrz, że od 1945 roku nie było na Ziemi ani jednego dnia pokoju zdaje się być niczym – lecz tak i w nas rosnąca nasza historia – choć odczuwalna wiekiem bólu – pryska wraz z nim, za mało jej dla życia. Ta droga to bieg przerwany wycieńczeniem a nie słupem wysłuchania maratońskiej spowiedzi. Gesmo boi się, że nie starczy mu sił, by dojść do nieba unikając samobójczych skrótów, które jakże mogą być zdradliwe. Spóźnialski dobrze wie, że nie starczy mu życia, by kolejno zasalutować ofiarom wojen, prawomocnych egzekucji, napadów i kataklizmów poległym w ciągu ostatnich dwóch sekund, nie zdąży nawet wyliczyć kobiet, które chciałby przelecieć lub pocałować i przytulić. Gesmo – apatyk postanawia poddać się bożej woli i kładzie się na trawie. Leniwie stwierdza, że bezruch jest jedynym bezbłędnym działaniem. Tchórz chciałby żyć w krainie, gdzie nie ma się czego bać, lecz boi się, że dotąd obawiał się i nadal będzie samego siebie. Kolejne zastanowienie się nad sensem ludzkiego życia niesie pytanie, jakim jego elementem jest czytający dodatek sportowy wujek Elvir oczekujący kolegi, który przyjął zakład, że jeśli nie rzuci palenia, stawia butelkę specyfiku pani Ester? Ile filozofii mieści się w wyszczerzonych zębach kolegi wujka, które cudem nie przegryzły papierosa w swej radości z nadchodzącej popijawy, którą unicestwił jednak brzęk tłuczonego szkła i rozpaczliwe przekleństwo, które można by zastąpić estetyczniejszym piskiem przerażonej dziewczyny? Gesmo – oświecony postanawia wziąć się za siebie. Zazdrosny o wszystkie kobiety czy sukcesy jest więźniem swej ambicji ku rzeczom wielkim nie pozwalającej na rzeczy ważne. Skoro nie da się mieć wszystkiego (słowo) lepiej dać sobie spokój. Dopasowuje się więc do okoliczności i udaje, że o to mu chodziło. Gesmo – dziecko tupie i krzyczy, bo go to nie zadowala, lecz nic więcej nie może wytupać. Słowo opinia, którego Gesmo – filozof nie zamierza na razie rozwijać pozostawiając go słowem, chociaż właściwie chciałby, aby stało się ciałem, kobiecym ciałem, które posiądzie, by przekonać się, czy bardziej liczy się skryta cielesna przyjemność czy ekshibicjonistyczna pycha posiadania na własność. Zdawać by się mogło, że wolność to brak okoliczności, a tu jest potrzebna władza i wiedza. Gesmo chce być Bogiem. Nieobliczalne. Nieskończone. Słowo miłość. Droga do doczesnego i wiecznego słowa szczęście. Pokorny już wie, że nie da się być Bogiem, nawrócony chce zbliżyć się do Doń. Egoista kocha ludzi na konto swego zbawienia, więc to miłość własna. Humanista kocha samych ludzi bez względu na Boga czerpiąc słodycz wzruszeń i karmiąc zmysły, więc to także miłość własna. Asceta doskonali się w miłości własnej, asceza też może być hedonizmem. Gesmo w miłości własnej wie, że miłość dobra jest. Bo cóż złego w przyjemności lub ewentualnym Raju? W warunkach idealnych swe właściwości zachowuje właśnie miłość własna, która w środowisku realnym może się rozwijać, potęgować – uczłowieczać. Gesmo – fakir chce się poddać reinkarnacji, by zależnie od nastroju czy bodźca w pełni skosztować kolejnych wariantów życia. Święty i rozpustny, matka i nimfa, dobro i zło, słowo i metafora. Słowa, które tracą znaczenie w warunkach idealnych, w warunkach realnych dążą do jego zachowania, a raczej osiągnięcia. Twardo stąpający po ziemi dochodzi do wniosku, że jak żyć na całego, to tylko w Rio. Gesmo – fotograf siedzi w czarnej skrzynce i utrwala młodą Hinduskę tańczącą na strunie światła, którą wpuszcza magiczne oko. Zdjęcie się nie starzeje. Zdjęcie nie żyje. Lalki są martwe. Gesmo chce się już pozbyć czarnej skrzynki, lecz najpierw musi ją opuścić. Wychodzi z siebie ku sobie. Już się nie cofnie. Trudno, zresztą i tak zdjęcia camera obscura wychodziły poruszone i rejestrowały halucynacje, co utrudniało odczytanie sensu. Przeczuwa, że sens krył się właśnie w ruchu i wizji, ale u pisarzy wszystko kryje się w słowach. Gesmo chce żyć pełnią życia. Jeśli żyć na całego, to tylko w Rio. Szkoda, że nie ma aparatu. Poeta pisze, że Chrystus czuwający nad miastem umiera na AIDS. Stygmatyk wie zatem, że jest nosicielem. Gesmo – zły postanawia w końcu odpowiedzieć na bezskuteczne dotąd napomnienia alter – Gesmo i rozdaje swe upojne bogactwo. Z kolei dobry Gesmo – wdowi grosz – przynoszący tylko straty – rozpostarłszy swe chrystusowe ramiona nad miastem rzuca się weń zrezygnowany, by oddać się agonalnej orgii. Wystrzał z lufy wymierzonej w twarz bezdomnej dziewczynki rozpryskuje się zorzą sztucznych ogni i odbija echem niekończących się rytmów samby. Wśród drgania pośladków i piersi tancerek pluje krwią i strzela spermą płodząc skażone dziecię wielkiej nierządnicy. Połknąwszy samobójczą dawkę halucynacji unosi się nad swym ciałem, lecz nie ma żadnej wizji, czuje jedynie mdły smutek i nieustępliwą pustkę, którą dzieli się z nadlatującym właśnie z naprzeciwka alter – Gesmo spoglądającym z żalem na Rio, którego uroki należały do niego zanim oddał się daremnie w niewolę jego brudnym zaułkom. Zderzenie tych meteorów opada na miasto rojem świecących łez. Zjednoczony i rozczarowany postanawia zresetować system. Płód wcale nie czuje, że się rodzi na nowo. Raczej od nowa i odziedziczy wszystko, co było. Mówią, że trening czyni mistrza, lecz z talentem trzeba się urodzić. Mówią, że człowieka kształtuje otoczenie – tutaj środowisko jest dziedziczne. Bieda, HIV, kurestwo, przemoc, paradoks przedmieścia, gdzie gangsterzy pomagają biednym a policjanci zabijają dzieci, dziedziczna metafora. Gesmo odkreśla to wszystko grubą krechą marginesu. Po jego odcięciu lekarskim skalpelem zostanie miejsca jedynie na gwałt narodzin albo profilaktyczną aborcję. Płód jest szczęśliwy, dobrze mu w miejscu, którego wszyscy tak pożądają. Woli zginąć w walce z penisem – smokiem, który chce go wydrzeć wielkiej macicy niż z zewnątrz ujrzeć sromotę nierządnicy oczami, które otworzą mu, by po chwili zakryć przed nimi prawdę. Odnajduje pełnię człowieczeństwa w krzyku noworodka. Gesmo – noworodek – człowiek krzyczy wyrwany z macicy złej nocy przez swego anioła stróża.