Wódz i szaman

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Powiedziałem, że wolałbym szybciutko zginąć tragicznie.


***


Jest już jesień. Idziemy na wzgórze naprzeciwko mojego domu, zobaczyć zachód słońca. Staramy się czerpać z resztek lata i spędzać jak najwięcej czasu na dworze. Zresztą, tu jest tak wspaniale, że nie chce się siedzieć w domu. Na przyszły rok planuję zbudować podobną wiatę, jak u wodza. Być może Emma będzie już ze mną mieszkać, jako moja żona, kto wie. Nie jest taka prędka. Chce mnie najpierw dobrze poznać. W sumie racja. Też nie powinienem się śpieszyć nauczony doświadczeniem. Na razie wystarcza mi jej miłość. To już i tak cały świat.

Kładzie głowę na moim ramieniu.

– Ale czad, co? – mówię.

– Nigdy mi się to nie znudzi.

Patrzymy w kierunku gigantycznej sceny letniej, na której trwa płonące widowisko słońca, a my błogo zmęczeni po kilku godzinach wykopków mamy najlepsze miejsca na widowni.

– Następnym razem zabierzemy rozkładane krzesełka i butelkę wina – mówię.

– Dobry pomysł.

Dostaję buziaka w policzek.


Słońce schodzi ze sceny, a my ze wzgórza. Idziemy powoli w kierunku domu wodza. Niechętnie się rozstajemy. Jeszcze poprzytulamy się chwilę, pocmokamy i uzbroimy w cierpliwość, do jutra.

Wchodzimy na asfalt, a do domu wodza zbliża się wolno jadący samochód.

– Taki sam jak moich rodziców – mówię.

Robi się już szaro, więc dopiero kiedy jest blisko rozpoznaję, że to oni.

– Co oni tu robią? - pytam siebie.

Najpierw otwierają się tylne drzwi i pojawia się Aneta. To jest tak nieoczekiwane, że w pierwszej chwili mój mózg tego nie łapie.

– Szymon, kim jest ta kobieta?! – wydziera się Aneta.

Emma mnie puszcza i odsuwa się odrobinę. Nawet tego nie rejestruję. Staję się ciężki, jakby mi ktoś wrzucił na plecy wielki wór z gruzem.

Śpię, śni mi się to. To nieprawda.

Zamykam oczy, kręci mi się w głowie. Mam nadzieję, że kiedy je otworzę, nikogo nie będzie na drodze.

– Zapytałam o coś!

Nawet dobrze, że wrzasnęła, bo przytomnieję.

– Kochanie, przepraszam cię najmocniej. Załatwię to, dobranoc – mówię cicho do Emmy.

– Kochanie?!

Emma odchodzi bez słowa. Potwornie mi przykro. Nie zasłużyła nawet na cień takich emocji. Aneta odprowadza miłość mojego życia nienawistnym wzrokiem. Całe szczęście nie oblewa jej szambem z ust.

Z samochodu wysiadają rodzice. Nie wiem, jak wygląda moja twarz, ale chyba właśnie dotarło do nich, co narobili. Nic nie mówią.

Zadzieram głowę, widać już sporo gwiazd. Dziękuję w myślach za dwa miesiące spokoju ducha, piękna i prawdziwej miłości.

– Ogłuchłeś?!

Wzdycham ciężko. Krótki czas pokoju minął.

Póki śmierć nas nie rozłączy – zaczynam się śmiać i gotować do walki. – Taki już mój zakichany los.

– Uważasz, że to śmieszne? Co to za lafirynda, się pytam?!

– Jak śmiesz...

Muszę stanąć w obronie Emmy, ale przerywa mi głos wodza.

– Hołk!

Wódz wychodzi na ulicę. I nie jest sam.

– Szto?! Kto tu nas odwiedził i krzyczy?! – szaman mija samochód rodziców. – Zaraz odczynimy i zaradzimy wszystkim paszkwilom.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04