Wódz i szaman
Powiedziałem, że wolałbym szybciutko zginąć tragicznie.
***
Jest już jesień. Idziemy na wzgórze naprzeciwko mojego domu, zobaczyć zachód słońca. Staramy się czerpać z resztek lata i spędzać jak najwięcej czasu na dworze. Zresztą, tu jest tak wspaniale, że nie chce się siedzieć w domu. Na przyszły rok planuję zbudować podobną wiatę, jak u wodza. Być może Emma będzie już ze mną mieszkać, jako moja żona, kto wie. Nie jest taka prędka. Chce mnie najpierw dobrze poznać. W sumie racja. Też nie powinienem się śpieszyć nauczony doświadczeniem. Na razie wystarcza mi jej miłość. To już i tak cały świat.
Kładzie głowę na moim ramieniu.
– Ale czad, co? – mówię.
– Nigdy mi się to nie znudzi.
Patrzymy w kierunku gigantycznej sceny letniej, na której trwa płonące widowisko słońca, a my błogo zmęczeni po kilku godzinach wykopków mamy najlepsze miejsca na widowni.
– Następnym razem zabierzemy rozkładane krzesełka i butelkę wina – mówię.
– Dobry pomysł.
Dostaję buziaka w policzek.
Słońce schodzi ze sceny, a my ze wzgórza. Idziemy powoli w kierunku domu wodza. Niechętnie się rozstajemy. Jeszcze poprzytulamy się chwilę, pocmokamy i uzbroimy w cierpliwość, do jutra.
Wchodzimy na asfalt, a do domu wodza zbliża się wolno jadący samochód.
– Taki sam jak moich rodziców – mówię.
Robi się już szaro, więc dopiero kiedy jest blisko rozpoznaję, że to oni.
– Co oni tu robią? - pytam siebie.
Najpierw otwierają się tylne drzwi i pojawia się Aneta. To jest tak nieoczekiwane, że w pierwszej chwili mój mózg tego nie łapie.
– Szymon, kim jest ta kobieta?! – wydziera się Aneta.
Emma mnie puszcza i odsuwa się odrobinę. Nawet tego nie rejestruję. Staję się ciężki, jakby mi ktoś wrzucił na plecy wielki wór z gruzem.
Śpię, śni mi się to. To nieprawda.
Zamykam oczy, kręci mi się w głowie. Mam nadzieję, że kiedy je otworzę, nikogo nie będzie na drodze.
– Zapytałam o coś!
Nawet dobrze, że wrzasnęła, bo przytomnieję.
– Kochanie, przepraszam cię najmocniej. Załatwię to, dobranoc – mówię cicho do Emmy.
– Kochanie?!
Emma odchodzi bez słowa. Potwornie mi przykro. Nie zasłużyła nawet na cień takich emocji. Aneta odprowadza miłość mojego życia nienawistnym wzrokiem. Całe szczęście nie oblewa jej szambem z ust.
Z samochodu wysiadają rodzice. Nie wiem, jak wygląda moja twarz, ale chyba właśnie dotarło do nich, co narobili. Nic nie mówią.
Zadzieram głowę, widać już sporo gwiazd. Dziękuję w myślach za dwa miesiące spokoju ducha, piękna i prawdziwej miłości.
– Ogłuchłeś?!
Wzdycham ciężko. Krótki czas pokoju minął.
Póki śmierć nas nie rozłączy – zaczynam się śmiać i gotować do walki. – Taki już mój zakichany los.
– Uważasz, że to śmieszne? Co to za lafirynda, się pytam?!
– Jak śmiesz...
Muszę stanąć w obronie Emmy, ale przerywa mi głos wodza.
– Hołk!
Wódz wychodzi na ulicę. I nie jest sam.
– Szto?! Kto tu nas odwiedził i krzyczy?! – szaman mija samochód rodziców. – Zaraz odczynimy i zaradzimy wszystkim paszkwilom.