Czasu nie da się cofnąć...
Nogi wbijały mi się w rozgrzany upalnym dniem trawnik. Ręce powoli
zaczynały mimowolnie dygotać. Z czoła, kropelka po kropelce, zaczął
ściekać pot, niby to wynikający z upału, w istocie jednak objaw
zdenerwowania. Szła w moim kierunku! Uśmiechnięta, z charakterystycznym
dołeczkiem w lewym policzku, którego nie dało się nie dostrzec.
Spoglądała na mnie może lekko z niedowierzaniem, ale jej twarz nie
zdradzała niczego. Uśmiech, choć bardzo widoczny, mógł równie dobrze
być skierowany do małego chłopca, który kurczowo trzymał ją za rękę. A
więc została matką! Chłopczyk spoglądał na nią w taki sposób, że nie
było wątpliwości co do ich spokrewnienia, ponadto nigdy w nikim nie
dostrzegałem takiego podobieństwa do niej, co w tym maluchu.
Niewątpliwie obydwoje byli szczęśliwi, można było to odczytać chociażby
przez zerknięcie na nich. Nigdy bym nie przypuszczał, że ta "mała
dziewczynka" kiedyś będzie mogła sprawiać wrażenie symbolu idealnej,
młodej mamy.
Zbliżała się coraz bardziej, nagle miało nastąpić
to, co nieuniknione, pierwsze spotkanie po latach. Jak zareaguje? Czy w
ogóle zechce ze mną rozmawiać? A może podejdzie i splunie mi w twarz z
pogardą, czego rzecz jasna nie mógłbym mieć jej za złe. A może po
prostu powie...
- Cześć!
- Witaj! - odpowiedziałem i tak
zaczęła się rozmowa. Nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek
cokolwiek się między nami wydarzyło. Jakby czas wymazał dobre chwile, a
rany pozostawione po tych złych po prostu zabliźnił. Stała kilka kroków
ode mnie, mogłem ją objąć, dotknąć, przecież kiedyś robiłem to
nieustannie. Mogłem patrzeć w jej prawdziwe oczy, nie tylko te
zarysowane na starej fotografii. Byłem gotowy na milczenie, bądź
krytykę mieszaną z pogardą, a tymczasem ona tak zwyczajnie ze mną
rozmawiała, jakbym był jej dobrym znajomym, kimś, kogo w gruncie rzeczy
chciała zobaczyć. Jej synuś, na oko dwulatek, ganiał między nami z
piłką radośnie wykrzywiając twarz. Ona dawała mu swobodę, jednocześnie
dzieląc swoją uwagę na asekurowanie go i rozmowę ze mną. Jak mogłem
kiedykolwiek nie szanować tej dziewczyny, jak mogłem wyzywać, krzyczeć,
uderzyć? Tym, że była dla mnie taka miła, powiększyła dwukrotnie moje
już i tak olbrzymie wyrzuty sumienia. Minęły 4 lata, zmieniła się, a
jednak nadal pozostała sobą. Kiedyś to ja chciałem ją nauczyć życia, a
teraz to ona mogłaby mi śmiało dać chociażby i milion lekcji o tym, jak
być dobrym ojcem i dobrym człowiekiem. Kiedy przez głowę przenikała mi
myśl, że mogliśmy stworzyć dom, mieć dzieci i spędzać właśnie takie
przedpołudnia jak teraz, słone łzy stawały mi w oczach. Jakim
szczęściarzem był chłopak, który miał teraz tego anioła.
Z
daleka dobiegły mnie odgłosy innych rozmów, które wcześniej być może w
jej cieniu były dla mnie niesłyszalne. Nagle zdałem sobie sprawę, że
jestem w kraju od kilku godzin, nie będąc w nim nieprzerwanie od kilku
lat, stoję w środku swojego dawnego blokowiska z bagażami, wykończony
podróżą i jedyną osobą, jaką dostrzegłem dotychczas, jest ta
jednocześnie tak bliska i tak daleka mi kobieta. Musiałem wyrwać się z
tego transu, żeby nie oszaleć.
- Kochanie, zobacz, tatuś tam
idzie, leć do tatusia - nachyliła się nad chłopcem, nakierowała go
wskazując palcem grupkę mężczyzn wychodzących z głębi bloku i lekko
puknęła w plecy, a wtedy mały jak zahipnotyzowany puścił rękę mamy i
ruszył prawie potykając się o własne stopy.
Zdawało mi się, że
jego bieg nie będzie miał końca, w istocie było to góra kilka sekund.
Każdego z tych kilku chłopaków znałem. Teraz byli już dorośli i o wiele
bardziej poważni, jednak widziałem w nich nadal twarze nastolatków,
chociaż tak naprawdę i moja twarz już nieco się zmieniła. Jednym z nich
był Szymon, to z nim odkąd pamiętam toczyłem boje o jej względy i to ja
wyjechałem, a on został, więc nic nie stało już na przeszkodzie, aby
założyli rodzinę. Mały biegł dalej, a ja, zdawać by się mogło, znając
już punkt, w którym dziecko się zatrzyma, spojrzałem na resztę grupki.
Następnie na nią, jak z zapartym tchem patrzy na niezdarny bieg syna i
znów na starych znajomych. Stał miedzy nimi także mój przyjaciel, teraz
trzeba by było rzec "były przyjaciel". Nieprawdopodobne było to, że
wśród tylu moich złych cech zawsze trafiałem na ludzi wyjątkowych,
szczerych i tak cennych, na takich właśnie jak Ona i On. Dostrzegł
mnie, kiwnął w moim kierunku ręką na znak przywitania i tak szybko się
nachylił, że mój wzrok nie nadążył za jego ruchem. Chwycił w ramiona
małego chłopca i okręcił go dwa razy wokół siebie. Odjęło mi mowę.
Mogłem się spodziewać wszystkiego, chciałem być przygotowany na
wszystko, a jednak tego nie przewidziałem. Dwoje najbliższych mi kiedyś
ludzi, którzy zawsze starali się przy mnie być może właśnie dzięki temu
byli coraz bliżej siebie, czego ja w swoim egoizmie nie dostrzegłem...