Woda uspokaja
i wyciągnąć ze szpuli niemal cały zapas żyłki. Zapieram się nogami w pomost, ręce bolą jak nieszczęście. I nagle pech przypomina sobie o mojej skromnej osobie. Nadwątlony zębem czasu pomost, nie wytrzymuje moich heroicznych zmagań. Deski puszczają a ja już po raz drugi dzisiejszego dnia, ląduję w wodzie. Żyłka wydaje ostatni dźwięk pękającego stylonu i mój karpik odzyskuje wolność. Na dodatek siatka z rybami też odpływa w siną dal. Tego już za wiele. Walę wędką w drzewo wyrzucając z siebie cały słownik "łacińskich wyrażeń" jakie znam. Nie, to nie na moje nerwy! Nie wytrzymam tego dłużej! Wracam do domu! Bocznymi dróżkami przemykam chyłkiem, nie chcąc straszyć przechodniów swoim widokiem. Słownik uzupełnia się z każdym metrem nową porcją podwórkowej łaciny. Już po wszystkim. Leżę w wannie. Gorąca woda spłukuje pokłady szlamu i błota. Och, jak błogo. Tak, woda naprawdę uspokaja.