Władza Absolutna
Myślę, że w tym momencie, kiedy to piszę, wielu facetów, czuje dokładnie to, co ja. Czuje bezsilność i pulsujące miarowo w skroniach poczucie porażki, które nie chce opuścić głowy nawet na moment. Moim jedynym celem jest przetrwać...
Prowadzę życie, którego nie chcę, i którym od lat się brzydzę, jednak tkwię w nim konsekwentnie, jak przyklejony rzep do psiego ogona. Rządzi mną wiele czynników, którym nie potrafię się przeciwstawić, a złota rada, że z każdej opresji jest jakieś wyjście, powinna mieć aneks z listą przypadków, których nie dotyczy.
Nauczyłem się istnieć jak zaprogramowany robot. Zahipnotyzowany pacjent sesji. Już się nie buntuję. Wszystko mi się podoba, ze wszystkim się zgadzam. Nie mam własnego zdania. Porzuciłem niszczące marzycielstwo i zadeptałem w duszy skutecznie część odpowiedzialną za odczuwanie. Nie pozwalam sobie na oczekiwania. Nawet rozmyślania przeganiam, kiedy widzę, że nadciągają...
Moim jedynym celem jest przetrwać. Wytrzymać to, w co sam na własne życzenie się uwikłałem. Nie dać się ponieść złudnym iluzjom i życzliwym podszeptom. Rzygać mi się chce na myśl, o kolejnym rachunku sumienia czy milionowej wizji zmian, które można by może przeprowadzić. Za wiele zabrało mi sił oszacowywanie strat i zysków przy podjęciu jakichkolwiek decyzji. Mieliśmy być kochającą się rodziną...
Niezliczone rozmowy, właściwsze chyba będzie określenie – monologi, pochłonęły czas, który teraz porządkuję w inny sposób. Kto ludzi ukarał miłością? Za co obdarował ich więzieniem, które istnieje w każdym miejscu na Ziemi, a miliony z nas spętanę są niewidocznymi kajdanami. Chciałem, tak cholernie chciałem inaczej żyć, a wszystko poszło nie tak.
Mieliśmy być kochającą się rodziną, a nie obcymi na niepisanym układzie. Dom miała wypełniać radość i szczęście, a nie głuche szorowanie sztućcami po talerzach przy milczących posiłkach. Miał być gwar i pozytywny harmider, a najdotkliwiej rozdziera moją ciszę spuszczanie wody w kiblu…
Kiedyś się buntowałem. Lata temu, kiedy dzieliliśmy jeszcze sypialnię. Przeniosłem się na poddasze, bo budziły mnie potworne myśli, a obecność „wroga” obok podsuwała możliwości działań, których po opadnięciu emocji i wzburzenia odwrócić się nie da. Czekałem...
Starałem się rozmawiać, ale chyba nigdy nam się to nie udawało, a po urodzeniu pierwszego dziecka – kompletnie umarło.
Kobieta, którą pokochałem, i która urodziła nasze dziecko, zadziwiająco szybko przemieniała się w wiecznie wściekłą sukę, która za cel obrała sobie zniszczenie wszystkiego, co dobre i na czym mi zależy. Zależało mi na niej bardzo. Znosiłem nieraz to, czego mężczyzna nie powinien usłyszeć ani doświadczyć.
Po pracy - zamiast spokoju – czekała na mnie lista życzeń, oczekiwań, obelg i pretensji. Długo przecierałem oczy ze zdumienia, obserwując liczne wystąpienia małżonki. Tłumaczyłem ją jak niegrzeczne dziecko, które przecież nie chciało i zaraz się poprawi.
Czekałem, aż przejdą jej te wściekłości i starałem się doszukać przyczyny agresji i niezadowolenia, dosłownie ze wszystkiego. Ustępowałem jej jak tylko głupiec może schylać głowę we własnym domu. Jej coraz dotkliwsze wyzwiska rekompensował mi czas, jaki spędzałem z córką. Mam być, tkwić, dbać i stwarzać wrażenie...
Płakać mi się chciało z bezsilności. Krzyczeć i wyć ze złości, że na taki los skazałem siebie i malucha, który patrzył na mnie wielkimi oczkami i się uśmiechał. Nie potrafię określić, co się dzieje w sercu mężczyzny, który tuli w ramionach Coś, co jest jego częścią.