Wiosna (Malarz 8)
W nocy deszcz swym szumem i zacinającym bębnieniem w szyby rozniósł ciszę na strzępy. Rano wyjrzało słońce i mimo widocznych kałuż i płynących, wszędzie potoków ptaki donośnym świergotem zapowiedziały piękny dzień. Kryspin podczas kręcenia się po kuchni i szykowania śniadania, tak jak zaplanował, postanowił przedstawić matce swoje propozycje odnośnie sanatorium. Zdziwił się, gdy nic nie odpowiedziała. Próbowała zmienić temat. Zaczęła mówić coś o tym kto o której godzinie pojedzie do szpitala, co trzeba ojcu zawieźć.
- Mamo – Kryspin spojrzał na nią spod brwi – Mówiłem o sanatorium. Ojciec miałby tam zapewnioną kompleksową opiekę, rehabilitację. Lekarze uważają, że to by było wskazane.
- Ale czy on będzie się dobrze z tym czuł, jak wyślemy go gdzieś daleko od rodziny i przyjaciół? Tutaj też możemy wynająć pielęgniarkę, rehabilitanta i będzie w domu, wśród swoich. Może jakoś podołamy. Powiążemy koniec z końcem.
- Mamo – Kryspin wypowiedział karcąco, patrząc na nią badawczo – Jakiś problem z kasą?
- A tam problem. Nie mamy oszczędności. To prawda. Ale nie tak, żebyśmy na życie nie mieli. Ojciec stwierdził, że dla dzieci nie będzie oszczędzał, bo jesteście dorośli i sami potraficie o siebie zadbać, a są tacy co nie potrafią, więc przekazywaliśmy co miesiąc to co zbywało na różne takie cele. Ojciec je wybierał bardzo dokładnie. Nie mamy oszczędności, ale mamy dwie pensje, więc sobie poradzimy.
- Ja zapłacę za sanatorium. O to się nie martw.
- Wiesz ile to będzie kosztowało? Stać cię na to?
- Skoro mówię, że zapłacę to zapłacę. Tak?. Wyślemy ojca na wczasy i ciebie razem z nim. Koniecznie musi mieć cię przy sobie – objął kobietę ramieniem i pocałował w policzek – Załatw sobie urlop. Ja wybiorę miejsce i wszystko załatwię. Postaram się to zrobić tak, żeby was mieć blisko siebie i móc często wpadać. Tak?
- Synku wiesz ile to będzie kosztować? Ja naprawdę nie chciałabym cię wpędzać w jakieś długi.
- Powiedziałem coś. Tak? Jakby mnie nie było stać, to bym tego nie proponował. Spokojna twoja głowa mamuś. Okay?
Kryspin powoli na nowo osiadał w swoim rodzinnym domu i badając stare kąty przypominał sobie szczegół po szczególe, aby znów się tu zadomowić. To był jego dom, który był świadkiem jego dorastania i wszystkich młodzieńczych dylematów, poszukiwań, błędów, głupot. Było kilka rzeczy o których wolałby zapomnieć. Po takim okresie nieobecności trudno było od razu emocjonalnie posadzić tu swoją egzystencję i skłonić ją do uczucia bycia w swoim domu, ale z dnia na dzień był z tym miejscem coraz bliżej. Tak. To był jego dom. Kuchnia wyposażona w stare, stylowe meble i starodawne gadżety, typu gliniane misy, maselniczki i słoje, ogródek w którym z ziemi zielono gramoliły się tulipany, żonkile i piwonie, ta okolica z dale od centrum na której jeszcze można było usłyszeć śpiew ptaków i szczekanie psów. Dom zagadał domem. Rześkie powietrze zaprowadziło do garażu po auto, a następnie do szpitala, gdzie leżał własny ojciec i nagle wszystkie lata rozbijania się po Europie wydały się dziwnym snem. Tylko ona – Dominika – taka realna. No i ten mail od Paula.
Kiedy dotarł do szpitala ojciec spał. Pokręcił się chwilę, po czym podszedł do Pawła i usiadł obok jego łóżka. Chwilę zastanawiał się jak zadać pytanie, aby nie zadrażniać ran, więc pacjent sam się odezwał.
- Chciał pan coś ode mnie?.
- Kryspin jestem. Możemy sobie mówić po imieniu? Chciałem o coś spytać.
- Wal śmiało.
- Wspominałeś o starszym bracie. Nie widziałem go tu ani razu. On wie, że jesteś w szpitalu?
- Jest za granicą. Tutaj rozwiązali mu firmę, więc musiał wyjechać za pracą. Dzieci ma. Pracuje gdzieś w Szwecji, czy Danii. Teraz już nie wiem, bo dawno nie miałem z nim kontaktu.
- A bratowa i jej dzieci wiedzą, że tu jesteś?
- A co ją to obchodzi, że tu jestem? Zawsze jej zawadzałem. Ile razy zjawiłem się u nich patrzyła jak się mnie najszybciej pozbyć. Brat nie przyjedzie, choćby chciał, bo jest za daleko. Nie stać go.
- I co z tobą? Co dalej?
- Szczerze? Gówno mnie to obchodzi. Mogą mnie wyrzucić na śmietnik, żebym zdechł. Szczury mnie mogą zeżreć. Jak mnie odratowali to teraz niech myślą co ze mną zrobić. Nie prosiłem o to.
- Pewnie umieszczą cię w jakimś domu pomocy społecznej. Nakarmią, przebiorą, włączą jakieś radio do słuchania, czy telewizor do oglądania… Masz jakiś numer do brata, czy bratowej?
- Nawet gdybym miał, to nie dam. Mają swoje życie. Nie będę ich w to mieszał.
- Jak chcesz, ale jakbyś zmienił zdanie to daj znać.
Po rozmowie z pacjentem Kryspin podszedł do ojca, posiedział chwilę, ale ojciec nadal spał. Myśli pobiegły w stronę pieniędzy potrzebnych na sanatorium i organizowanej w Madrycie wystawy. Postanowił zadzwonić do organizatorów. Wybrał numer. Odezwała się kobieta, przełączyła go do innej kobiety. Rozmawiał po hiszpańsku. Nie silił się na elokwencję i dowcip. Poinformował krótko, że jest poza granicami kraju i jest zajęty. Próbował się dowiedzieć czy jego obecność podczas otwarcia wystawy jest konieczna. Organizatorka prawie wybuchła oświadczając, że nie wyobraża sobie wernisażu bez jego udziału i na kontrakcie osobiście potwierdził swój osobisty udział. Niedługo po tej rozmowie zadzwonił Paul z całą lawiną pretensji. Kryspin przerwał ją szybko.
- Nie dzwoniłem, bo bateria w telefonie mi siadła – tym razem rozmawiał po francusku – Na komórce miałem wszystkie kontakty. Teraz chcę wiedzieć do czego to niby zobowiązałem się w tym kontrakcie z Madrytem i co mi grozi za niedotrzymanie umowy. Coś ty tam podpisał?…. Dobra. Nie tłumacz już. Masz go gdzieś pod ręką?... No pewnie, że chcę żebyś mi przefaksował. Poczekaj. Zaraz oddzwonię, tylko znajdę tu fax.
Pierwszym pomysłem Kryspina na znalezienie w szpitalu faxu była osoba Joanny. Skoro tu pracowała to pewnie miała dostęp do urządzeń. Bez zastanowienia zbiegł na oddział kardiologii, spytał o doktor Joasię stażystkę i wkrótce stał obejmowany jej zaskoczonym wzrokiem składając dłonie jak do modlitwy.
- Prośba. Ogromna. Na pewno macie tu fax. To sprawa życia i śmierci. Jak mi nie pomożesz to już po mnie. Bardzo, bardzo proszę – spojrzał błagalnie. Zaprowadziła go, podała numer, a on zaraz potem wybrał na telefonie imię Paula, aby przedyktować numer. Czekał chwilę nim przyszedł fax z kopią kontraktu. Kryspin nie bacząc na zniecierpliwienie Joanny usiadł na brzegu biurka i zaczął czytać pismo. Nie wszystko mu się podobało. Nie na wszystko by się zgodził. Znów zadzwonił do Paula zarzucając go pretensjami, a następnie znów spojrzał na Joannę.
- Macie tu Internet? – spytał – Na pewno macie. Muszę zerknąć. Tylko na chwilę. – uruchomiła komputer, gestem wskazała miejsce przy klawiaturze i zaraz potem on przy niej siedział. Na stronie galerii widniało zaproszenie na wernisaż wraz z jego zdjęciem i biografią przedłożoną przez Paula. Narodowość, stypendia, kończone szkoły i akademie. Wszystko pogmatwane, przeinaczone, wyolbrzymione. Wernisaże, wystawy i galerie w Europie wystawiające jego obrazy. Z trudem doprosił się o miejsce w większości w nich, a tutaj to ujęte było tak, jakby zabiegały o jego prace. Objął głowę nie mogąc uwierzyć, że czytany tekst jest o nim. Były zdjęcia trzech jego obrazów i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że tytuły były całkowicie nieadekwatne i zupełnie różne od jego planu. Wielu rzeczy nie dało się już cofnąć, ale o tytuły postanowił zawalczyć. Ponownie wybrał numer do Madrytu. Znów rozmawiał po hiszpańsku podając nowe tytuły prac. Zaraz potem przerzucał na monitorze swoje prace dyktując osobie z drugiej strony właściwe tytuły. Została też poruszona sprawa obiecanych trzech jeszcze obrazów. Zapewnił, że będą, a po odłożeniu słuchawki spojrzał na zniecierpliwioną twarz lekarki.
- Jeszcze tylko chwileczkę – wypowiedział błagalnie – Jeszcze z jednym miejscem muszę się skontaktować. To potrwa chwilkę.
- Jestem tu na stażu. Nie spytałam nawet ordynatora czy mogę cię tu wpuścić. To komputer z poufnymi danymi o pacjentach. Wiesz jakie mogę mieć przez ciebie kłopoty?
- Tylko minutkę. Obiecuję. – w związku z tym, że nie powiedziała kategorycznie „ nie” szybko znalazł numer do galerii, która do tej pory wystawiała najwięcej jego obrazów. Wystukał co trzeba na klawiaturze. Nie spodziewał się, że tu pojawi się problem. W związku z Madrycką promocją jego obrazy przybrały znacznie na wartości, zaczęły się cieszyć powodzeniem i galeria za żadne skarby świata nie chciała się z nimi rozstać też powołując się na wewnętrzne umowy. Mógł się wykłócać, ale zamiast tego mógł się rozejrzeć za innymi pracami w innych źródłach, gdzie takich problemów nikt stwarzał nie będzie. Podziękował więc. Zapowiedział, że zastanowi się na przyszłość czy nadal utrzymywać z rozmówcą współpracę i rozłączył się. Chwilę stał w milczeniu patrząc w podłogę i zastanawiając się co zrobić zanim zauważył, że Joanna coraz bardziej zniecierpliwiona zaczyna tupać nogą. Oprzytomniał. Wylogował się z Internetu i podszedł do niej.
- Bardzo ci dziękuję. – pocałował jej usta, jakby mu się należało i przeszedł w stronę drzwi mówiąc – Już uciekam. Nie przeszkadzam. To jesteśmy umówieni na środę. Tak? – spytał znów zwracając na nią wzrok.
- No tak. Mamy jeszcze trochę czasu.
- Tak. No to – podszedł do niej jeszcze raz i ponownie dotknął wargami jej warg dłonią przytrzymując jej głowę i z lubością rozsmakowując się w jej ustach. Zaskoczona nie zdążyła zareagować. Uniosła ramiona nie wiedząc czy powinna go objąć, czy odepchnąć, a zanim zdecydowała on już się odsunął.
- Mmm – zamruczał uśmiechając się – Mniam. – wypowiedział i wyszedł nie tłumacząc się i nie czekając na jej reakcję. Głowę zajętą miał umową, która nie do końca mu pasowała i trzema obrazami, które miał dostarczyć, a których nie miał. Musiał przepatrzeć te prace, które wisiały w domu rodziców, to co leżało odłogiem w piwnicy i skontaktować się jeszcze z dwiema galeriami do których nie miał numerów, bo zostały w poprzednim telefonie. Idąc do sali ojca nie podejrzewał, że Joanna zaraz po jego wyjściu włączyła ponownie komputer, aby wejść na te same strony na które on zaglądał. Usiadła, weszła na informacje o nim – po hiszpańsku, ale były tłumaczenia na francuski i angielski. Przeczytała, zdumiona coraz bardziej. Przejrzała jego opublikowane obrazy. Zupełnie nie przypominały szkiców z natury, choć zawierały elementy krajobrazów, twarzy, postaci, zwierząt i miały w sobie coś dogłębnie przejmującego i urzekającego. Nad komputerem zastał ją ordynator, któremu zaczęła szybko tłumaczyć, że musiała zaczerpnąć informacji na temat pewnego przypadku, a on widząc jej nerwowe ruchy podczas wyłączania sprzętu z lekkim rozbawieniem pokiwał tylko głową.
- Nie ma czego się wstydzić. Dopiero się pani uczy. To nie grzech wszystkiego nie wiedzieć. Najważniejsze to potrafić się do tego przyznać i szukać do skutku. Trafna diagnoza to połowa sukcesu