Wieczerza o północy cz-3
Na następny dzień, zaraz po śniadaniu i obejrzeniu bajki. Walentyna szykowała się z dzieckiem do wyjścia. Chciała małej pokazać żłobek, przy okazji odwiedzić ciotkę, za którą jej mąż nie przepadał. Filipowi było nawet na rękę, że żona nie ciągnęła go po ciotkach: nie znosił tych świątecznych imprez. Wsiadł do samochodu i wyruszył na zwiady. Przemierzył trasę wte i wewte, ale nie natrafił na leśną drogę, przy której rzekomo stał głaz. Bywały chwile, że święcie wierzył w opowieści Walentyny, bywały też takie, kiedy targały nim wątpliwości. Ale wiedział, żeby żyć w zgodzie z własnym sumieniem, musi się, chociaż postarać, by cokolwiek zrobić w tym kierunku. W końcu, kiedy wracał zrezygnowany, natknął się na drogę. Wprawdzie nie było przydrożnego kamienia, zaś droga była zbliżona do tej, o której śniła Walentyna. Skręcił w las, jednak, kiedy przejechał kilka metrów, droga rozdzieliła się w prawo i w lewo, a na wprost był gęsty las. Wysiadł z samochodu, rozejrzał się, dookoła, ale nic szczególnego nie wpadło mu w oko. Wsiadł za kierownicę, wycofał samochód, ruszył w drogę powrotną – zastanawiając się. Jeśli znajdzie ten przydrożny kamień, co będzie dalej? Chyba jego żona nie wpadnie na nowy pomysł, żeby szukać starego zamczyska? Chociaż z nią, nigdy nic nie wiadomo – dodał w myślach. Gdy wrócił Walentyna krzątała się po kuchni, szykując jedzenie, dziecko oglądało w telewizji bajkę. Na widok ojca zsunęła się z krzesła, podbiegła do niego i uwiesiła się jego szyi.
- Dlaczego nie poszedłeś z nami? – spytała z wyrzutem.
- Musiałem coś bardzo ważnego załatwić, skarbie.
- W pierwsze święto?
- Czasami tak bywa, że są sprawy ważniejsze od świąt – odpowiedział i ucałował córkę, potem zwrócił się do żony: - Powiedz moja droga, jeśli znajdziesz ten przydrożny kamień…
- To nie był żaden kamień, to był potężnych rozmiarów głaz – weszła mu w słowo. – Na pewno chciałeś spytać, co potem? Jeśli znajdę głaz, bo jestem przekonana o jego istnieniu. Wtedy zacznę wertować legendy. Sam kiedyś powiedziałeś, że w każdym micie jest nieco prawdy. Jeszcze ci powiem. Wiem, co przeżyłam i będę wiedziała, czego szukać. Ale jak już powiedziałam, najpierw muszę odnaleźć drogę, której strzeże przydrożna skała. Widząc, że Filip patrzy na nią z niedowierzaniem – mówiła dalej: - Wiem, że to tylko był sen, ale on się bardzo różnił od normalnego snu. Przecież mówiłeś, że moja cera było trupo blada i pot zalewał mi twarz. Czy sądzisz, że to było normalne?
- Trudno mi się wypowiadać, ty wiesz najlepiej jak było. Jednak dzisiaj, nic tobie nie mówiąc - pojechałem z myślą, że cokolwiek wpadnie mi w oko. Muszę cię rozczarować, nie ma żadnej drogi, która by odpowiadała twoim opisom: ona po prostu nie istnieje.
- Wobec tego, skąd się wzięła w moim śnie? Przerzedziła palcami włosy i spojrzała na regał z książkami. - Siedzisz w tym temacie po same uszy, więc rusz głową i pomyśl, jak wyjaśnić ten koszmar – dodała rozkazującym tonem.
- W takim razie, jutro pojedziemy. Tylko się dobrze zastanów, czy naprawdę tego chcesz? - odpowiedział takim samym tonem.
Na następny dzień, wstali nieco później niż zwykle; śniadanie też było później. Małą pozostawili pod opieką ciotki, za którą Filip nie przepadał i wyruszyli w trasę. Filip siedział za kierownicą, Walentyna uważnie śledziła każdy wjazd do lasu. Dojechali do stacji paliw.
- Zawróć samochód – powiedziała dość głośno. – Właśnie po tej stronie, powinna być droga, której szukamy. Filip spojrzał na żonę i ciepło się uśmiechnął. Walentyna też się uśmiechnęła do męża, ale jej uśmiech był tylko wymuszony. – Posłuchaj Filipie, wcale mi nie zależy na drodze ani przydrożnej skale. Chcę tylko wyjaśnić, skąd się wziął ten dziwny sen. Według moich obliczeń, gdzieś tutaj powinniśmy skręcić.