marta i mnich rozdział 11
11.
Po skończonej właśnie prymie, Zygfryd postanowił zająć się zaniedbanym ostatnio przez niego warzywnikiem, w szczególności grządkami zarośniętymi przez rozrastające się chwasty. Mógł tą pracę przekazać jednemu z Braci, ale warzywniakiem i ogródkiem ziołowym wolał zajmować się sam. W tym roku ogórki pięknie obrodziły, ich liście rozrosły się gęsto jak rzęsa na stawie. Ledwo mógł przejść między grządkami, czuł jak wielkie liście o kształcie dłoni z rozciągniętymi palcami czepiały się jego habitu, a żółte kwiaty wystawiały swe płatki w oczekiwaniu odrobiny wody. Z radością napełnił cały wiklinowy kosz zielonymi ogórkami, na chwilę pochylił głowę, aby wciągnąć ich upajający zapach.
Instynktownie wyciągnął dłoń do pełnego kosza, tak jak robił to jego ojciec. Dotknął jednego z nich, aby poczuć pod palcami chropowatą powierzchnię, najeżoną małymi mini kolcami, wcale nie tak ostrymi jak u róży. Niektórzy mówili, że są lekarstwem na dżumę, ale czy to było prawdą, wolał nigdy się nie przekonywać. Musiał się pośpieszyć, czekali na nie już w kuchni, a chciał jeszcze podlać grządki, póki słońce nie objęło wszystkiego w swoje posiadanie palącym uściskiem.
Powoli zabierał się do podlewania spragnionych roślin, kiedy nadbiegł zdyszany młodszy pomocnik Emila.
Był to około dwudziestoletni chłopak z jasną czupryną włosów i niewielką blizną na czole, spojrzał rozbieganymi blado błękitnymi oczami na mnicha, oparł ręce o kolana spodni i z płonącymi policzkami wychrypiał w stronę mnicha:
- Bracie wszędzie cię szukam, właśnie wracam z ogrodu i tam cię nie zastałem. A żem się strapił, Mistrz kazał cię szukać pilnie.
- Spokojnie uspokój się chłopcze, bo się zasapiesz, znaleźliście coś ? - spytał Zygfryd
- Tak, są drzwi ! - odparł podekscytowany chłopiec
- No to, pomóż mi z tym koszem, a potem spieszmy do Mistrza Emila.
Chłopak szarpną kosz i ruszył energicznie w stronę kuchni.
- Spokojnie synu, przecież nikt nas nie goni - odparł Zygfryd i ruszył spokojnym krokiem przed siebie, co chwilę uspokajając młodzieńca.
Minęli południowe skrzydło krużganku i skierowali się wprost do kuchni, skąd braciszkowie mieli blisko do sali jadalnej.
Kiedy kosz został dostarczony, Zygfryd podał kilka świeżych ogórków chłopcu na drogę, a sam wziął dwa i włożył w fałdy habitu.
- Jedz, pewnieś głodny, zajmiesz przynajmniej czymś ręce - powiedział, sam racząc się schowanymi wcześniej ogórkami i nieznacznie przyśpieszył kroku, aby czym prędzej zmierzyć się z czekającym go zadaniem.
W całkowitym skupieniu udał się z jasnowłosym młodzieńcem do oświetlonego tunelu, wszystkie oczy zebranych tam ludzi skierowały się od razu na niego. Z początku nic nie widział, dopiero po jakimś czasie, kiedy oczy się przyzwyczaiły zobaczył przed sobą jakieś szare kształty.
- Przepraszam Bracie za oświetlenie, ale nie mieliśmy więcej pochodni, skończyła nam się smoła, a tu światła potrzebowaliśmy najwięcej - powiedział Emil wskazując na oświetlone sczerniałe ze starości drzwi.
- Były jakieś trudności ? - spytał Zygfryd
- Nie, wszystko zgodnie z planem, czekaliśmy tylko na Brata
- W jakim stanie są drzwi ?- spytał z ciekawością
- Solidna robota, musimy je usuwać kawałkami, przy podłodze bardzo się zapadły - odpowiedział Emil
Zygfryd nic nie powiedział, tylko skinął głową na znak aprobaty. Wreszcie nadszedł długo oczekiwany przez niego moment drzwi zostały otwarte, musiał sam dokładnie obejrzeć pomieszczenie, a potem wszystko opisać w raporcie.