Uzdolniony
Większość ludzi darzyła go sympatią, a rodzina uwielbiała – każde odwiedziny stawały się małą okazją do wspólnego świętowania.
Rodzice Jana, podczas tych spotkań, nie mogli wyjść z podziwu, że ich jedyne dziecko osiągnęło tyle sukcesów. Czasami nawet rozmawiali o wzajemnym szczypaniu, aby przekonać się, że to nie jest sen.
Jan Kowalski w życiu osobistym nie był sam. Tuż przed wyjazdem na staż w MIT, wziął ślub ze swoją narzeczoną Anną. Jeszcze przed powrotem do kraju urodził im się syn, Mateusz, a w rok później na świat przyszła Monika. Młody tatuś uwielbiał spędzać z nimi czas wolny, szczególnie gdy kończył się rok akademicki i nadchodziły wakacje, kiedy to i w firmie było mniej pracy. Mógł wtedy wziąć kilka tygodni urlopu (zostawiając wszystko na barkach zastępców) i wyruszyć na porządne wczasy.
W roku, gdy Jan skończył trzydzieści cztery lata, zabrał Annę, dzieci oraz rodziców nad Bałtyk.
Przez dwa tygodnie raczyli się piękną, letnią pogodą, zażywając promieni słonecznych oraz kąpieli w cudownie chłodnej wodzie. Wieczorami spacerował z żoną po plaży, podziwiając spienione morze i czerwień zachodzącego gdzieś hen daleko Słońca. Ochłodzenie przyszło dopiero ostatniego dnia. Zazwyczaj niewysokie fale stały się masywniejsze, a ich spienione grzywy zalewały coraz większe połacie piasku. Kąpiele były jeszcze dozwolone, choć niewiele osób korzystało z tej możliwości.
Mateusz długo prosił Jana o pozwolenie na podejście do wody. W końcu zgodził się, ale zaznaczył, że syn ma dzisiaj nie pływać. Niestety na nic zdały się zakazy. Mateusz, gdy tylko ojciec odwrócił wzrok, wskoczył we wzburzoną toń. Nim ktokolwiek to dostrzegł, chłopak znalazł się w miejscu, gdzie nie czuł gruntu pod stopami, a wysokie fale raz po raz go podtapiały.
Jan zauważył, jak Mateusz szamotał się przez chwilę w wodzie, po czym zniknął pod jej taflą. Bez zastanowienia pobiegł ratować syna. Zdążył na czas, jednak nurkując również dał się porwać fali. Woda dostała się Janowi do ust i nosa. Krztusił się, ale jakimś cudem zdołał wyciągnąć Mateusza na powierzchnię, gdzie złapali go nadpływający ratownicy. W tym czasie Kowalskiego zalała kolejna fala. Jeden z WOPR-owców zajął się chłopcem, a drugi starał się ratować jego ojca.
Jan stracił przytomność i gdy ułożono go na piasku nie oddychał. Dopiero masaż serca i sztuczna wentylacja usta-usta przywróciły czynności życiowe. Nad ratownikami kłębili się ciekawscy ludzie, a żona z córką na rękach trzęsła się obok ze strachu. Wszyscy krzyczeli coś do Jana, jakby próbowali za wszelką cenę go obudzić. Na pierwszy plan wysuwała się matka, która wpatrzona w nieruchomą twarz syna powtarzała…
***
- Ocknij się. Błagam, nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie. – Słowa trafiały do uszu nieprzytomnego mężczyzny w wieku trzydziestu czterech lat, siedzącego w wózku inwalidzkim. Nie wywoływały żadnej reakcji.
Kobieta w końcu zamilkła i zaczęła potrząsać synem. To również nie przyniosło spodziewanego efektu. Krzyknęła jeszcze kilka razy, po czym spoliczkowała go. Dopiero za trzecim razem otworzył oczy, a jego oddech stał się słyszalny. Już się bała, że on naprawdę…
Stanęła wyprostowana i spojrzała na mężczyznę. Był przytomny, ale jego oczy wydawały się mętne, odległe, niczym zalane przez zabrudzoną morską wodę. Jej jedyne dziecko, które za całe życie nie wypowiedziało zrozumiałego słowa, oddychało, żyło, ale mimo to wyglądało na nieobecne.
Mężczyzna ciało miał powykręcane i zgarbione na skutek postępującej deformacji kości i wzrastającego napięcia mięśniowego. W pół roku po narodzinach lekarze stwierdzili mózgowe porażenie dziecięce w stopniu ciężkim. Tysiące godzin rehabilitacji odniosły znikomy efekt, który poszedł na marne przez wylew sprzed dwóch lat. Od tamtej pory trwał nieruchomy, zdany na łaskę matki.
Spojrzała mu w oczy, jak zawsze zastanawiając się czy on tam gdzieś jest, czy zdaje sobie sprawę z tego, co się dookoła dzieje. Nie uzyska