Ukryte marzenie (Miłosna trylogia 1) - 2 rozdział
– Co to jest? – Tracy przerwała swoje jedzenie i sięgnęła do jej dłoni. Odsłoniła rękaw.
– Kto ci to zrobił? – Druga z przyjaciółek także chciała wiedzieć, co się stało.
Podejrzewała najgorsze. Czyżby Joey nie był taki miły na jakiego wygląda i stosuje wobec Ashley przemoc?
Ashley siedziała jak sparaliżowana, nie wiedziała co im odpowiedzieć. Nigdy nie miały przed sobą tajemnic. Musiała im w końcu to opowiedzieć. Im mogła zaufać.
– Joey ci to zrobił? – zapytała Tracy jakby czytając w myślach Chantelle, która chwila wcześniej też podejrzewała o to chłopaka. – Od razu mi nie pasował, był zbyt miły.
– Co ty mówisz? – Ashley szybko wyrwała rękę z uścisku rudowłosej i położyła na kolanie pod stołem. – Nic nie wiesz, więc nie oskarżaj...
– Nie broń go! – przerwała jej Tracy. – Ofiary zawsze bronią swoich oprawców. Niech on tylko wróci, to ja już z nim pogadam.
Tak jakby go przywołała, Joey wrócił i usiadł na swoim miejscu obok Ashley. Zauważył na sobie wrogie spojrzenia zarówno Tracy jak i Chantelle. Nie wiedział o co może chodzić. Ich miny nie wróżyły niczego dobrego. Nastało niezręczne milczenie, podczas którego dziewczyny lustrowały go wzrokiem, jakby chciały go prześwietlić i poznać jego myśli. Pierwsza odezwała się Tracy.
– Damski bokser! – Od razu go oskarżyła nie zważając na karcące spojrzenia Ashley. – Łatwo znęcać się nad kobietą. Może byś się zmierzył z kimś swojego pokroju?
– O czym ty mówisz? – zapytał Joey.
– Jeszcze się głupio pyta – ironizowała Tracy. – A ten siniak na nadgarstku Ashley to skąd? Może spadła ze schodów? Nie z takimi sobie radziłam. Już nigdy jej nie dotkniesz, jasne? Trzymaj swoje łapy z dala, bo nie ręczę za siebie. Teraz ma kto ją bronić. Nie pozwolimy, żebyś się nad nią znęcał.
– Dość tego! – Ashley w końcu przerwała oskarżenia swojej przyjaciółki. Wiedziała, że się o nią martwi, ale nie miała prawa go oskarżać, jeżeli nie znała prawdy. Ale Tracy zawsze najpierw robiła, a potem myślała. To się u niej nie zmieniło, nawet z biegiem lat. – Joey nic mi nie zrobił. Uwierzcie mi w końcu. On nie skrzywdziłby muchy. Nie znasz go, więc go nie oskarżaj bezpodstawnie.
– Bezpodstawnie?! Więc skąd ten siniak na twoim nadgarstku? Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? – Drążyła temat Tracy. Nie dawała się zbyć. Musiała znać prawdę.
– Skoro to nie Joey więc kto? – zapytała Chantelle, która do tej pory milczała. Rzadko kiedy można było dojść do głosu przy swojej rudowłosej koleżance. – Bo to nie jest konsekwencją jakiegoś głupiego wypadku, jak upadek czy może coś w tym rodzaju. Nigdy ci w to nie uwierzymy. Wiesz, że wiemy kiedy kłamiesz. Zresztą nigdy nie umiałaś kłamać, przynajmniej przy nas.
– Nie chcę was okłamywać – stwierdziła Ashley. Wyjęła rękę i z powrotem położyła na stole. Upiła łyk soku, gdyż zaschło jej w gardle. – Macie rację, ten siniak nie jest wynikiem jakiegoś upadku czy stłuczenia. On nie jest jedyny.
– Jak to nie jedyny? – zapytała zszokowana Tracy. – Czułam, że coś jest na rzeczy kiedy chciałaś go ukryć. Widziałam to w twoich oczach.
– Tylko wy znacie mnie jak mało kto i wiecie, kiedy coś mnie dręczy. – Jeszcze raz wzięła łyk soku chcąc ochłonąć. Ciężko oddychała.
Joey położył jej rękę na ramieniu chcąc ją uspokoić. Zawsze się zachowywała w ten sposób kiedy przypomniała sobie niedawną jeszcze przeszłość. Chciała o tym jak najprędzej zapomnieć, ale nie mogła. Musiała to z siebie wyrzucić, żeby zacząć swoje życie od początku. Żeby zamknąć jeden rozdział w swoim życiu i otworzyć następny. To będzie trudne im wyznać, to co się stało. Wiedziała, że będą mieć pretensje, że nie zwierzyła im się z tego wcześniej.