Tysiąc znaczeń... Rozdział 1. Proroctwo
Jake rozglądał się nerwowo po ulicach. Oczekiwał „ mężczyzny ” , który miał przynieść mu „ paczkę ”. Najprawdopodobniej „mężczyzna” nie był mężczyzną, a „paczka” nie była paczką, ale i tak czekał.
Chłopak miał coraz mniej czasu. Łowcy Ciemności mogli zjawić się w każdej chwili. Ta banda jakieś trzy tygodnie temu zaatakowała Smicity, i miasto znalazło się pod ich niewolą.
Nagle koło śmietnika rozległ się cichy, mocny głos
-Chodź do mnie – przemawiał -weź to i daj Dianie. Ja nie mam dużo czasu.
Jake bez słowa podszedł do kosza i odebrał małe zawiniątko. Słychać było tylko cichy szmer i już nie było tego kogoś, kto znajdował się za śmietnikiem.
Tylko parę uliczek dzieliło JK od domu. Domu jego i Mary.
-Przyszedłem siostrzyczko – powiedział Jake, gdy tylko wszedł do przedpokoju. Lecz odpowiedziała mu cisza.
-Halo! Mary! - krzyknął - wróciłem!
Jake pokonał przestrzeń między wszystkimi pokojami w parę sekund. Mary zniknęła. Wybiegł szybko by zobaczyć czy LOCH...
*
Mary stojąc przed wysokimi drzwiami do pokoju Kessy miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Nie tak normalnie obserwuje. Jakby ktoś przemierzał ją wzrokiem na wylot, wyrywając poszczególne informacje z jej ciała. Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła cudowna dziewczyna. Była wysoka i miała długie, ( sięgające do pasa ) kasztanowe włosy, spięte w koński ogon. Na jej aksamitnym ciele leżała doskonale obcisła, błękitna bluzka na ramiączkach i krótkie spodenki.