Trzeci rozdział. [ostatni]
Póki mi się chciało, to się zastanawiałam. Ale gdy ciekawość ustała...
Szliśmy środkiem ulicy. Tak. Północ to ciekawa godzina. Podobno należy do nas. Nie czułam się wyjątkowo. Chociaż może. Nie byłam sama. Niby tylko przyjaciel. Ale najbliższa osoba. Czyli... aż przyjaciel. Takie nieoficjalne 'na dobre i na złe'.
Ale jesień naprawdę dawała się we znaki. Szliśmy przytuleni. It's so romantic. Ale nie o to chodziło. Cóż. Może byłam martwa. Ale serce odczuwało zimno. I to dosadnie. Zwłaszcza. Że... późno było. Bardzo. Późno.
Widziałam, jak co chwila zerka na mnie. Śmiech. Potarł moje ramię. Śmialiśmy się oboje. I tak jakoś cieplej. To słodkie. Przy nim zawsze było mi przy nim ciepło. Zawsze.
A choć było zimno. Nasza wędrówka była długa. Bynajmniej. Do domu miałam kawałek.
Ale nie miało to znaczenia. Aczkolwiek. Droga była męcząca... wróciliśmy szybko. On musiał pilnować się. By zostać niewidzialnym. Ja musiałam tylko pilnować porządku. Akurat otworzyły się drzwi od miesz-kania. Spojrzałam. I zrobiło mi się niedobrze. Grupka ludzi. Wszyscy mój wiek. Moja klasa. Przewróciłam oczami. W mieszkaniu znaleźliśmy się wcześniej. Niż planowaliśmy. Dopiero w pokoju mogłam odetchnąć. Mój zakątek. Mój azyl. On usiadł na łóżku. Ja musiałam spacerować. Nie było gdzie. Ale nie usiedziałabym. Chciałam niszczyć. Wszystko. Co wpadło mi w ręce. Ale nie mogłam. Więc zaczęłam wrzeszczeć. Że co oni sobie myśleli przychodząc tu. Że są głupi. Że nie mają tu czego szukać. Że chętnie bym ich zabiła. A wtedy on mi przerwał. „Możesz ich zabić". Ach. Ta jego szczerość. Zatem wyruszyliśmy w kolejną podróż. Do krainy snów.
Tylko. Dlaczego miałam ludzkie potrzeby? Będąc duchem...? Może dlatego, że po części nadal byłam człowiekiem. Za życia pasjonatka magii. Po śmierci... duch, który stara się zrozumieć śmierć. Ale czy tak naprawdę się starałam? Czy tylko ciekawiły mnie poszczególne aspekty i w nic więcej nie wnikałam? Trudno było zrozumieć coś z czym się miało pierwszy raz styczność. Chciałabym móc powiedzieć, że wcale się nie boję śmieci, skoro nie żyję. Ale nawet chodząc z nim w nocy po ulicy bała się, że ktoś może nas napaść. Wiedziałam, że to niemożliwe. To spokojna dzielnica. Ale jednak. Może o siebie się tak nie bałam, ale on. Nie chciałam, żeby umierał bez powodu. Nawet to co zrobił. Cóż. Zawsze wie- działam. Nie ma takiego powodu jego śmierci. Który bym zaakceptowała. Za słuszny. Zbyt mi na nim zależało było. By stracić... By zmarł. By jego ciało gniło gdzieś. Nic nie było godne. Tego, by umierał. A jednak wiedząc, że nie może umrzeć... bałam się o niego. Jak o dziecko. Bo był dzieckiem. Wiedziałam to. Choć dorosły. Wciąż dziecko. Zapewne mężczyźni nie dorośleją. Ale nie to się liczyło. Ktoś musiał wskazać mu drogę. Rzecz w tym. Że on wolał zostać ze mną. Niż z kimś innym. Nie. Nie był sam. Miał wielu innych przyjaciół. Znałam ich. Mimo odległości. A jednak. Wiedziałam.
Sny czasem tak mają. Że stają się prawdą. Gdy tylko przestaniemy je kontrolować. Ja swoje najwyraźniej zaczęłam. Nie było łatwe. Wiedzieć, że wróciłam do miejsca. Gdzie jest ogólna żałoba. Aczkolwiek promienie słońca tak raziły. Że musiałam wstać. By przeżyć kolejny dzień. Chociaż. Czy tak można nazwać moją egzystencję? Czy to w ogóle była egzystencja? Byłam. Oddychałam. Najwyraźniej mój organizm się przyzwyczaiłam. I znów zaczął sam funkcjonować. Ponadto czu- łam. Każda chwila była piękna. Ale i smutna zarazem. Wiedziałam to. Bo czułam. Nikt mi nie powiedział. Czułam też to. Że dzień nie może być stracony. Jeśli ma się przyjaciela u boku. A ja miałam takiego. Który był w stanie za mnie umrzeć. A może dla mnie. Przecież przez to, że umarł. Ja nie ożyłam. Nie miało to chyba większego znaczenia.