Trzeci rozdział. [ostatni]
Delikatny podmuch powietrza zmierzwił mi włoski na karku. Wzdrygnęłam się. Aczkolwiek to było nawet podniecające. Uśmiechnęłam się. I wtuliłam w misia. Z którym dziś spałam. Druga noc z nim. Słodko.
Stwierdził, że przeszukał mieszkanie. Całe. Ale nic nie znalazł. Cóż. Nie było. Dodał. Że być może iż sama mam ją znaleźć. Wątpiłam. Uznaliśmy, że czas na spacer. Tu nic nie znajdziemy.
W końcu o to chodziło chyba. Musiałam się dowiedzieć. Dlaczego nie żyję. Przynajmniej taki cel miałam ja. Nie wiedziałam dlaczego. Ale bardzo mnie to korciło. Na pewno się nie zabiłam. Miałam dla kogo żyć. Ale też nie pamiętam. By ktoś mnie zabił. Więc?
A i on twierdził. Że to może o to chodzić. Na ziemi został. Bo to był jego cel. I obietnica. Że nigdy nie opuści. Ale ja? Możliwe, że też. Aczkolwiek. On pamiętał swoją śmierć. Ja nie. Naprawdę chciałam wiedzieć. Jak to się stało.
Śniadania nie zjedliśmy. Martwi, mieliśmy ochotę na mgłę. Możliwe. Że to właśnie nią się żywiliśmy. Nic innego nie mogło dostatecznie w nas wsiąknąć. A o mgłę nietrudno. Zwłaszcza rano.
Przed wyjściem z domu strasznie zwlekałam. Przeczucie. Czegoś nie wzięłam. Albo nie zrobiłam. Albo...
Matka rozmawiała przez telefon. Podeszłam do niej. Siedziała w fotelu. Usiadłam obok niej. I zaczęłam wiązać sznurowadła. Wtedy właśnie dowiedziałam się. Dokładnie. Choć wśród łez. Brakujące słowa łatwo było uzupełnić. A nieskładny tekst wytworzony przez smutek i żal dało się poukładać.
I nagle. Zobaczyłam wszystko. Jak na filmie.
Stałam na „na czerwonym". Koło mnie bawiło się kilku chłopców. Wszystko zwyczajnie, fajnie. Sama nawet się śmiałam. Choć było wcześnie i szłam do szkoły. Takie to... sztuczne... w pewnej chwili ktoś kogoś popchnął. To było dziwne... wciąż się śmiejąc upadłam na ziemię. Chyba nic nie bolało. Nie pamiętam. Film się zatrzymał. Prócz mnie i samochodu. Jechał wprost na mnie. Gdybym stała byłby w stanie mnie ominąć. Ale leżałam. Oparta na zimnym betonie ulicy. Wjechał wprost na mnie. I film się urwał.
Wybiegłam z domu. To nie było bolesne. Bardziej szokujące. Oddychałam głośno. On był przy mnie. Nie zauważyłam, że wybiegł za mną. Ale teraz był. Objął mnie w pasie, żebym się nie przewróciła. Zapytał jak się czuję. Nie odpowiedziałam. Nie miałam sił. Ani chęci. Niby wszystko się skończyło, ale... Nie. To był dopiero początek.
Z nieba coś spadło. Kamień z przyczepioną nań kartką. „Idziesz, czy zostajesz?"
Cóż. Podniosłam głowę do nieba. Znów zaakceptowałam wszystko co się stało. Wtuliłam się w przyjaciela. Jakby to miało dać mi odpowiedz. I dało. Nie chciałam wracać. Tutaj było wszystko, co miałam. I wszystko, czego nie chciałam stracić. Rozwiązałam zagadkę. Przypadkiem, ale. Nic więcej nie potrzebowałam? Cóż.
- Zostaję. - stwierdziłam.
[KONIEC]