TOPO kontra wielki biust i sadystyczna linia 3
Na kolejnej pauzie, która trwała ledwie dziesięć minut, Mateo z zadowoloną z siebie miną triumfalnie ogłosił:
- Trzeba zjeść książkę kodów! - patrzył jednocześnie na Spodka swoim stalowym wzrokiem tak jakby to on już został wybrany do przeprowadzenia tej niezwykle trudnej i ryzykownej misji - Nie ma innego wyjścia, tylko w taki sposób będziemy mieli całkowitą pewność, że nikt nie pozna jej treści.
- Całkiem cię porąbało! Można zjeść kawałek papieru, no… może jedną kartkę z zeszytu, ale nie cały zeszyt! – prawie krzyczał Spodek, zły, że to jemu bezczelnie sugeruje się realizację tego arcytrudnego zadania.
W naszej paczce nie było przywódcy. Wszystkie decyzje podejmowaliśmy w pełni demokratycznie, głosując za lub przeciw, a jeżeli istniała równowaga głosów to rzucaliśmy monetę i ślepy los decydował o rodzaju naszych posunięć. Nie mniej jednak pomiędzy Mateo, a Spodkiem od dłuższego czasu toczyła się zimna wojna o przywództwo.
Mateo - wysoki jak na swój wiek, niebieskooki aryjski blondyn był najbardziej przebiegłą, inteligentną i kreatywną postacią w naszym gronie. Bardzo rzadko uciekał się do siły fizycznej w celu przeforsowania swojego stanowiska, czy idei.
Spodek - średniego wzrostu szatyn z lekko odstającymi uszami i charakterystycznym „podskakującym” sposobie chodzenia obrał inną taktykę na zdobycie przywództwa w grupie. Próbował bowiem często imponować kolegom swoją rzekomą tężyzną fizyczną i umiejętnościami w sztukach walki. Swoje znawstwo modnego wówczas stylu karate, zdobył oglądając co najmniej kilkanaście razy w jedynym miejscowym kinie „Radość” film z Brucem Lee pod tytułem „Wejście smoka”, którego bohater stał się od tej pory jego największym idolem.
- Wacek nie dasz rady? – zwrócił się do Spodka niski i szczupły Wierzba, który jako jedyny z naszej czwórki mówił często do kolegi po imieniu, chcąc zapewnić sobie w ten sposób jego względy.
- Sam zjedz ten zeszyt jak jesteś taki mądry!
Mówiąc te słowa Spodek popatrzył z wyrzutem na Wierzbę, który już zaczął żałować, że publicznie poddał w wątpliwość trawienne zdolności swojego guru.
- Może każdy z nas zjadłby jedną czwartą książki kodów? - zaproponowałem nieśmiało - To by wyszło po cztery kartki dla każdego. - uruchamiając swoje kiepskie zdolności matematyczne, dokonałem szybkiego przeliczenia koniecznej do konsumpcji ilości papieru.
- Nie policzyłeś okładki – szybko zawstydził mnie Mateo - Tylko ja jestem w stanie zeżreć cały ten papier. – dodał podnosząc dumnie głowę i patrząc z pogardą na Spodka.
Ten zaś, wycofując się z pomysłu zjedzenia całkiem sporej porcji papieru, zaczął udawać, że nic go nie obchodzą nasze ustalenia, rozpoczynając jednocześnie spożywanie kupionych w kiosku szkolnym na poprzedniej przerwie szaro-burych ciasteczek o fascynującej nazwie „Herbatniki szkolne”.
- Nie dasz rady. Porzygasz się. - stwierdził Spodek, mieląc przy tym w ustach pierwszy wyjęty z opakowania herbatnik, którego smak przypominał czerstwą bułkę z dodatkiem płynu do mycia szkolnej podłogi. Zdawał sobie jednocześnie sprawę z tego, że z naszej czwórki tylko Mateo może podjąć próbę zjedzenia zeszytu.
- O co zakład, że zjem? – wyciągnął rękę Mateusz, a Spodek chcąc nie chcąc, podał mu swoją.
- O to co zawsze, o kopa w tyłek - odpowiedział z pewną rezygnacją Spodek, a zawsze chętny do oglądania takich ciekawych wydarzeń Wierzba, przeciął uścisk dłoni graczy, zatwierdzając w ten sposób warunki i stawkę zakładu.