To ci śmierć bo jednej śmierci niejedno oblicze
Ale takie to były szczegóły, jakie dzisiaj, szczegół po szczególe nie mógłbym odtworzyć (choćby się to i wczoraj działo). Kiedy przecież wtedy, ja wyraźnie, jak nigdy chyba bardziej (ani wcześniej, ani później), zobaczyłem całe swoje dotychczasowe życie. Powtarzam, zobaczyłem zarazem, czyli jednocześnie wszystko. A więc nie tak, jak codziennie człowiek sobie coś przypomina, i widzi jedno po drugim, a mówiąc językiem filmowca, klatka po klatce, czy(li) obraz za obrazem (zresztą, i tak niedokładnie). Tylko tak, jak…, widocznie w jakichś wyjątkowych (zasadniczo więc niebywałych) chwilach vel stanach, człowiekowi nagle ukazuje się (choć tylko mignie) przez pół sekundy, przez setną sekundy, to, czego inaczej nigdy by chyba nie zobaczył, i już pewno nie zobaczy. Przynajmniej wcześniej niż, jak mniemam, na łożu śmierci. Kiedy już może być za późno (nawet jeżeli nigdy na nic nie ma za późno), a choćby i pojąć pewne sprawy, które można jeszcze docenić, żeby życie, jakie by nie było…, by nie było koszmarem, a było cudem życia. Jakim to właśnie cudem jest samo życie, i to w każdej istocie. Tylko że człowiek, cudów nie musi wiedzieć, ani cudów robić, żeby być szczęśliwym. A dyć to i przecie, w cudownym wręcz świecie, bo na ziemi - jedynej planecie ludzi, zwierząt, roślin… Albowiem nie ma jednego bez drugiego (i to ci dopiero, ta cała różnorodność jest jednym cudem).
A ten chłopak, starszy ode mnie o kilka dobrych lat (i z innego osiedla niż z tego, gdzie ja mieszkałem i ciągle mieszkam), który wtedy wyciągnął mnie z wody, jak gdyby nigdy nic się nie stało (co tam, że uratował mi życie). Widywałem go potem, a właściwie przechodziliśmy nieraz obok siebie, ale zawsze mimo, czyli bez słów. Chociaż dobrze wiem, że ani wtedy, ani nigdy potem, nie podziękowałem mu (właśnie za uratowanie życia). On tylko, po wyciągnięciu mnie na brzeg, coś tam do mnie mówił, żebym teraz wiedział, żebym uważał na zaś, żebym sam nigdy się nie kąpał… Dzisiaj już go nawet nie widuję, albo, po prostu nie rozpoznaję wśród przechodniów. W końcu od tamtego czasu mija już całe pięćdziesiąt lat. Mogę nawet powiedzieć, że każdy z nas poszedł swoją drogą. A czy każdy poszedł sobie i gdzie? Czy ja wiem? Ja tylko…, tak to pamiętam, i tak to widzę. Ale, co mam wiedzieć, to wiem, i wiem od kogo wiem, i do końca życia będę wiedział (bo to wie Wiara, Nadzieja i Miłość we mnie).
P.S.
Nie od rzeczy będzie mi w tym miejscu dodać, że mieszkam w podkrakowskim miasteczku, a to oznaczało i oznacza, ni mniej, ni więcej, tylko to, że połowa mieszkańców miasteczka (czy tego chcą, czy nie) to kibice WISŁY, a połowa to kibice CRACOVI. Że więc, co najmniej młodzież męska ma do połowy ograniczoną możliwość bezpiecznego poruszania się, w końcu po swoim, czy nie swoim mieście. A przynajmniej, że wychylanie się (i skąd ja to jeszcze znam), grozi śmiercią lub kalectwem.