Testament
- Kto tam? - krzyknął, nie ośmielając się otworzyć drzwi.
- To ja, Witek.
Paweł otworzył, a tubylec nie czekając na zaproszenie wszedł i szybko zamknął drzwi.
- Szalona noc, co? Masz pecha chłopie. Przyjechać akurat dzisiaj...
- Ale o co właściwie chodzi?
- Zrób nam kawy. To będzie długa noc...
Po niedługim czasie mężczyźni już siedzieli pijąc, jak to się mówi, kawę czarną jak noc. Jednak dzisiejsza noc była jeszcze czarniejsza.
- Nie martwię się o to, czy mi uwierzysz czy nie, bo pewnie sam zauważyłeś, że coś się dzieje. Chciałbym ci opowiedzieć tę historię od początku, jednak nawet najstarsi ludzie już jej nie pamiętają. W każdym razie, las otaczający wieś, żyje. Żyje jakąś własną świadomością, a w nim żyje mnóstwo różnych, nienazwanych bytów. Wieki temu była jakaś wojna, nikt już nie pamięta jaka, możliwe że jakiś najazd Tatarów, czy innych Moskali. Wraz z pochodem wojsk wszystkie wsie i miasta były palone, a ludzie razem z nimi. Wtedy ludzie ze wsi zawarli z leśnymi duchami pakt. Wieś zostanie ukryta, póki niebezpieczeństwo nie minie, ale za to raz w roku ta osada będzie należeć do lasu. Jedna noc w roku, kiedy duchy mogą harcować po niej.
- Czy mogą nas skrzywdzić? - spytał Paweł, który cały czas słuchał Witka, z szeroko otwartymi oczami i tak samo otwartą buzią.
- A różnie to bywa. Czasem po prostu hulają po wsi, czasem coś narozrabiają, powysysają krew z krów, porozwalają meble i tym podobne. Czasem kogoś porwą. Moja prababcia opowiadała, że kiedyś, podczas takiej nocy, jeden z duchów opętał jej koleżankę i został w niej już na zawsze. Wieś jednak trochę na tym skorzystała, ponieważ leczył ludzi lepiej, niż jakakolwiek szeptucha.
- Jeżeli mój stryj zajmował się magią, to nic dziwnego, że wybrał to miejsce.
- Wiesz... – Witek ściszył głos. - Czasem ludzie bardziej bali się twojego stryja niż duchów z lasu.
Na te słowa, Pawła rozbolała go głowa jeszcze bardziej. Natarczywy ból nabierał na sile. Paweł obawiał się o swoje zmysły. Czuł jakby ktoś chciał wejść do jego głowy. Widać było, że toczy jakąś wewnętrzną walkę, więc postanowił opisać Witkowi swoje uczucia.
- Naprawdę nie wiem jak ci pomóc. Musisz wytrzymać do świtu, wtedy to się skończy. Mów do mnie coś. Byle co.
Wtedy Paweł mówił co mu tylko przyszło do głowy. O tym jak w barze poderwał jakąś laskę, czy też o tym jaki wielki kutas jest z jego szefa. Ból jakby ustawał, znowu poczuł się lepiej.
- Witek, a czy ludzie nie mogliby akurat raz w roku na jedną noc opuścić wsi?
- Nie. W tym jest cały problem, że to nie dzieje się regularnie. Raz w roku, ale jakiego dnia to nie wiadomo. Teraz mamy wrzesień, ale rok temu to było to trzeciego lutego. Było naprawdę strasznie biorąc pod uwagę, że tego dnia nie było prądu we wsi z powodu jakiejś awarii.
- A gdyby spróbować stąd uciec?
- Jak? Nie zauważyłeś, że droga ze wsi prowadzi przez las?
- I nikt nigdy nie próbował?
- Ktoś tam kiedyś próbował. I nie wrócił. Był też kiedyś jakiś przyjezdny. Jechał przez las wiele godzin, dopiero o świcie udało mu się wyjechać na główną drogę. Do tego całkowicie oszalał. Myślał, że będzie jechał przez ten las w nieskończoność. Przez okno w samochodzie widział stojące przy drodze postacie, których nie umiał nawet opisać.
Witek mówiłby dalej gdyby światło nie zaczęło migotać. Obaj zerwali się na nogi wyczuwając niebezpieczeństwo i... czyjąś obecność. Paweł aż krzyknął, widząc postać w rogu pokoju. Dużą, brodatą i posępną. Stryj.