Taka piękna miłość
W ogrodach winnych pracował pewien chłopak, który, chroniąc swoją twarz i włosy przed słońcem, zakładał czarny kaptur. I tak w zielonej, bawełnianej koszulce i rybaczkach, z kapturem na głowie, pracował wiele godzin. Prawie nikt nie znał barwy jego głosu i ciepła jego dotyku. Byli i tacy, którzy nie spotkali się z jego chłodnym wzrokiem, którzy nie ujrzeli jego twarzy. Była jednak pewna osoba, która poznała go znacznie lepiej niż ktokolwiek inny i skończyło się to dla obojga tragicznie.
A nie poznała go bynajmniej z własnej inicjatywy. W ogrodach najwięcej pracy zajmowała pielęgnacja winogron, doglądanie ich, ale również zbieranie. Były to specyficzne winogrona, bowiem zbierano je kilkanaście razy w roku, czasem nawet do dwudziestu razy. Tak więc kilka tygodni się je pielęgnowało, potem nadchodził czas zbiorów. I to właśnie podczas jednego z nich Susan ujrzała chłodny wzrok człowieka, którego oczy były rzadkim widokiem. Stał on wtedy na drugim końcu „korytarza” złożonego z drewnianych konstrukcji, na których pięły się pnącze winogrona. Podobnie jak ona, miał on wysoki, wiklinowy kosz pomiędzy nogami i ostrożnie zbierał każdą kulkę owocu. Chwila, kiedy ich oczy się spotkały, była tak niespodziewanie szybka, iż nie trwała praktycznie w ogóle. Susan więc nie zwróciła na nią większej uwagi, choć był to początek.
Spotykali się coraz częściej i coraz bliżej. W karczmie, na polnej drodze, na ulicach miasta. Zwykle siedział gdzieś w cieniu i po prostu ją obserwował, a niebieskie, szklane oczy błyszczały w mroku wiązanego kaptura. Czasem szedł w jej stronę patrząc prosto w oczy i opuszczał wzrok, jak zbliżał się zanadto. Trwało to stosunkowo długi czas. Aż do kolejnych zbiorów.
Dziewczyna zaczęła się bać, co nie budziło zdziwienia. Podzieliła się tym z kilkoma zaufanymi osobami, każdy jednak powtarzał, że chłopiec jest niegroźny. Oczywiście stawiano tezy, że pewnie się zakochał i kiedy tylko zbierze się na odwagę, to podejdzie i spróbuje z nią. Przekonało ją to stwierdzenie i już zaczęła się martwić w jaki sposób go nie skrzywdzić, bo związek nie wchodził w grę. Nie znając go, już bała się o to, że będzie się w nią tak wpatrywał tymi swoimi błękitnymi oczyma… nie zniosłaby tego, choćby przez okres kilku dni, a co dopiero – całego życia.
Miał ponoć trudne dzieciństwo – tak powiadano. A powiadano, bo chłopak chodzący w kapturze niezależnie od pogody zawsze będzie budził ciekawość i stwarzał wokół siebie plotki. Mówiono, że stracił rodziców zanim ich poznał i nigdy nie doświadczył miłości. Twierdzono nawet, że nie wie w jaki sposób kochać.
Po jakimś czasie przyjaciele młodej Susan powiedzieli o jej sytuacji swoim zaufanym przyjaciołom, a tamci swoim, w taki sposób, iż w małym miasteczku był to już powszechny temat. Jak się okazało, było to bardzo trujące, chłopak nawet przestał pojawiać się w winnicy. Gdziekolwiek był: czy siedział w kącie tawerny, czy przechadzał się po polu, wytykano go palcami i cicho szeptano. Z biegiem czasu całkiem przestano go widywać. Był to zdecydowanie najgorętszy romans (gdyż plotki z platonicznego zakochania uczyniły go już tajemnym romansem) tamtych lat. Z pewnością w dalszych zakątkach kraju obrósł już legendą.
Nadszedł czas trzeciego zbioru, a chłopak wciąż nie istniał. Nigdzie się nie pojawiał i nigdzie go nie widziano, nawet w oknach jego własnego domu, którego drzwi nie otwierały się od czasu jego zniknięcia. To nasunęło Susan czarne myśli, iż chłopak zwyczajnie się zabił. Jeśli tak jest, to z pewnością nie płaci podatków, miejscowa straż wejdzie do jego mieszkania i zastanie jego martwe ciało. Wyrzuty sumienia by ją zabiły, a plotki ludzi – pogrzebały.
Cała ta sytuacja sprawiała, iż Susan prócz litości zaczęła czuć do niego nienawiść. Mówiono tylko o nich i o ich rzekomych uczuciach. Mówiono o tajnych spotkaniach na cmentarzu w pełni księżyca i tym podobnych bzdurach. Dziewczyna praktycznie nie miała życia.
Kiedy tylko trzeci zbiór od pierwszego spojrzenia się zakończył, Susan otrzymała wiadomość. A właściwie znalazła ją w kieszeni swojej roboczej, poobdzieranej sukni. Na szarym papierze nerwową ręką była napisana krótka notatka.
Gdy już się ściemni, spotkajmy się w ogrodach. Chcę tylko porozmawiać, myślę, że jest to nam obojgu potrzebne.
O tym już nie powiedziała nikomu, ponieważ to absolutnie zniszczyłoby jej życie i rozeszło się podobnie jak pierwsza wieść. Choć trochę się bała i wolała, aby gdzieś stał ktoś zaufany gotowy ją uratować, kiedy ten psychopata ją napadnie. Nie miała jednak większego wyboru, poza tym obawy wydały się jej absurdalne. Chłopak choć dziwny i z pewnością skrzywdzony przez los, nie wydawał jej się specjalnie groźny.
Nastała noc. Susan wymknęła się z domu i udała do ogrodów. Było bardzo zimno, a miała na sobie jedynie sukienkę i plecione sandałki. Jej skóra drżała i wciąż pojawiała się na niej gęsia skórka. Jasne włosy lekko falowały, kiedy wiał chłodny wiatr. Była całkowita cisza. Jedynie świerszcze grały gdzieś w trawie.
Weszła pomiędzy owocowe korytarze. Wtedy prawdziwie obleciał ją strach. Szła jednak zdecydowanie i powoli, w równym tempie. Przechodziła pomiędzy korytarzami starając się go znaleźć. Z pewnością krzyknęłaby, jednak to zwróciłoby na nich uwagę. Powinna również poczekać, zamiast go szukać. Była damą, nie wydawało się jej odpowiednim szukać chłopaka, który zaprosił ją na spotkanie. Być może nawet na randkę.
Pewnie lepszym miejscem byłoby jakieś cieplejsze pomieszczenie, choćby jego własny dom, do którego – jak jej się zdawało – udałaby się z mniejszym strachem. Jednak czy można go za to winić? Jeśli prawdą jest, iż nie potrafi kochać, można mu to wybaczyć.
- Dziękuję – odezwał się głos tuż zza jej pleców. Był delikatny i bardzo łagodny. Można powiedzieć, że wręcz aksamitny, oczywiście jeśli głos w ogóle może być aksamitny.
Obróciła się i stanęła przed tajemniczym chłopakiem najbliżej w swoim życiu. Dzieliło ich zaledwie wyciągnięcie ręki. Jego ogromne jak księżyc nad nimi oczy wpatrywały się w nią równie zabójczo jak za każdym razem, kiedy widziała je z dala. Teraz jednak dojrzała, że są obmyte łzami. Chłopak był wzruszony.
- Sam wiesz, że nie masz za co dziękować – odpowiedziała powoli i starała się – co wyszło jej komicznie – naśladować łagodny głos chłopca. Chciała być równie łagodna i delikatna od samego początku, by nie sprawić mu bólu.
- Ależ mam – odparł – podobnie jak mam za co przeprosić. Wiem, że doznałaś wielu nieprzyjemności z mojego powodu, ale – i tutaj pod jego ślicznym noskiem pojawiły się bliskie bieli zęby, utkwione w słodkim uśmiechu – to jest nam przeznaczone. Cierpienie jest nieodłączną częścią miłości.
Te słowa obdarły Susan z chęci bycia delikatną, choć powinny sprawić, by przeczuła, iż poinformowanie go o braku uczucia jest jeszcze bardziej konieczne, kiedy on jest przekonany o jego istnieniu. Zamiast tego jednak, jej oczy zaczęły płonąć i rzekła sucho:
- Czy nie za bardzo się pospieszyłeś, chłopcze ? – przez chwile na nią patrzał w milczeniu, jednak jego uśmiech nawet nie zbladł. Zamiast tego lekko przysunął się do niej i usiłował chwycić jej niewielką dłoń. Poczuła bardzo delikatną skórę jego palców i gdzieś przeszło jej przez myśl, że z wielką rozkoszą poczułaby je w swoich włosach, jednak szybko odrzuciła tę myśl i chcąc podsycić w sobie złość odepchnęła go i cofnęła się o krok. Białe segmenty zębów zniknęły gdzieś w mroku. Chłopak zaczął patrzeć na nią ze zdziwieniem, po chwili jednak wyraz jego twarzy przybrał postać głębokiego zrozumienia. Spojrzenie było może nawet ojcowskie. Z pewnością jednak bardzo opiekuńcze i ciepłe, zbyt ciepłe na tak zimne oczy.
- Wiem, że się boisz – zaczął – i wiem jak bardzo jest to dla Ciebie trudne. Wiem też, jaka jest nasza sytuacja i jak patrzą na nas ludzie. Ale nie powinnaś się tym przejmować – tutaj znów pokazał się jego piękny uśmiech – poradzimy sobie. Wyjedźmy, Susan. Wyjedźmy tam, gdzie nas nie znają i tam, gdzie będziemy mogli być szczęśliwi…
- Nie kocham Cię – urwała sucho. Była całkowicie rozbrojona jego pychą i bezczelnością. Uznała, że najprostsze słowa najszybciej zakończą sprawę, a tego właśnie chciała. Wrócić już do domu. Uczucia, których zranienia tak mocno się obawiała, wydawały się stracić znaczenie.
Te słowa sprawiły, iż twarz jego przybrała wyraz śmiertelnie przerażonej. Nie pojawił się już w niej kolejny wyraz ojcowskiej miłości, zamiast tego odrzekł trzęsącym się głosem – Nie rozumiesz, mamy to zapisane w gwiazdach. Choć to trudne…
Odwróciła się i twardo, znacznie szybciej niż uprzednio, zaczęła opuszczać alejkę. Nie wołał za nią, nie rozległ się żaden krzyk, którego chyba oczekiwała (obawiała się ?). Nawet świerszcze przestały grać. Obserwował ich jedynie ogromny księżyc, który był tak biały, jak jeszcze nigdy dotąd. Miała w sobie wiele mieszanych emocji. Z jednej strony był bardzo pociągający, a z drugiej… tak bezczelny i do tego się go bała. Nie chciała go już nigdy więcej zobaczyć. Wyjechać ? Pewnie, jak najdalej od niego.
Usłyszała szmer podobny do obrócenia się na pięcie i zanim zdążyła pomyśleć, że podąża za nią, poczuła uderzenie w głowę. Lekko stęknęła i natychmiast osunęła się na ziemię. Zrobiło się jej bardzo ciepło i jedyną emocją pozostał szok. Wszelkie myśli umarły. Poczuła ogarniający ją relaks i choć wciąż czuła ból i strużkę krwi spływającą po jej policzku – odeszła.
Chłopak opuścił kaptur odsłaniając swoje krucze włosy, w których czerni odbijał się księżyc. Tak biały księżyc. Upuścił czerwony teraz już kamień i uklęknął. Łzy kręcące się na orbicie jego oczu teraz już zleciały na zimną suknię, w której widział ją codziennie, kiedy pracowali. Uklęknął, i choć nie płakał, jego łzy spadały na suchą ziemię jak krople deszczu.
- Jesteśmy sobie przeznaczeni – szepnął – jak to możliwe ? Dlaczego nie umiałaś tego zrozumieć ? Czemu nie umiałaś… zaakceptować ?
Obrócił ją i spojrzał na martwą twarz. W istocie wyglądała jakby po prostu spała. Tak niewinnie. Tak słodko. Tak niesamowicie, jak wtedy, kiedy w jej ustach był jeszcze oddech. W jej ponętnych ustach… Dużych i mięsistych. W tych ustach, które miały ich złączyć na wieczność. Te usta zapisane w gwiazdach, te narodzone jedynie do pocałunku.
Wyjął nóż, który trzymał za pasem. Delikatnie dotknął ręką jej twarzy i w pierwszej chwili jakby drgnął, wystraszony jej delikatnością. Potem jednak pewnie chwycił jej górną wargę i drugą ręką zrobił lekkie nacięcie. To samo na dolnej. Wciąż wpatrując się w jej martwe oblicze, tak krwawe oblicze (jednak wciąż równie słodkie) zrobił to samo sobie. Trochę piekło, ale nie myślał o tym.
Położył się na niej delikatnie, tak, aby jego waga nie ciążyła jej zanadto i zamknąwszy ostatni już raz swoje wielkie oczy złożył na niej pocałunek. Nawet w snach nie przypuszczał, że będzie tak słodki. Czerwonym już nożem, zmoczonym krwią ich obojga, podciął sobie gardło.
I tak jak było im pisane, złączyli się na wieczność. Zakrzepła krew złączyła ich usta nierozerwalnie i odtąd byli jednością. Ich duch był jeden, choć wewnętrznie skłócony – to teraz już zjednoczony.
A ludzie znali swoje wersje tych wydarzeń. Znalezione zwłoki wywarły jeszcze gorętszą dyskusję o tajemniczym romansie i przyczynie, dla którego postanowili popełnić samobójstwo. Tak romantyczne samobójstwo. Ta para stała się symbolem poświęcenia i zapisała się na kartach legend wielu miast. Tak piękna miłość.