TAK JEST LEPIEJ cz.VI
Przyśpieszyłam kroki, aby jak najszybciej uciec za ogrodzenie cmentarza. Serce zaczęło mi mocniej bić. Nagle ubzdurałam sobie, że lada moment zamknie się furtka, a ja tu zostanę. Przecież jeszcze żyję. Nie chcę tutaj zostać. Zaczęłam biec w stronę wyjścia. Prędko chciałam stąd uciec. Szybciej, szybciej ... kotłowało sie w głowie.Boże, nie ... jeszcze nie teraz. Tyle spraw muszę jeszcze dokończyć. Wydawało mi się, że widzę kogoś zamykającego bramę. Proszę zaczekać, ja tu jestem. Boże, nie … jeszcze nie teraz. Nie chę tutaj zostać. Gdy dobiegłam do wyjścia nikogo nie było. Nie wiem, kiedy znalazłam się na chodniku. Byłam przerażóna. Pan Henryk pakował do samochodu znicze i kwiaty, ze swojego stoiska. Podniósł oczy znad pudła, które wkładał do auta i ze zdzwionym głosem spytał:
- Pani Kasiu, ktoś panią goni ? Jest pani blada jak ...
Szczęśliwa, że jestem już poza cmentarzem, z niepokojem zapytałam:
- Nie widział pan tej kobiety, która zamykała furtkę ?
Pan Henryk zdziwiony, przyglądał mi się i odpowiedział spokojnie:
- Nikogo tutaj nie było pani Kasiu. Chyba się pani zdawało. Jestem tutaj cały czas, Widziałbym. Od godziny nawet nikt oprócz pani nie wchodził. Spokojnie pani Kasiu, żywego ducha tutaj nie było. Proszę, może pani się napije wody ?
Kochany pan Henryk, zawsze życzliwy i miły. Odkąd go znałam mało mówił, ale miało się wrażenie, że wie co człowiek myśli i czuje.
Uśmiechając się i ocierając mokre czoło grzecznie odpowiedziałam:
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Dziękuję. Do widzenia panie Henryku.
- Do widzenia.
Skierowałam się do przejścia przez ulicę. Na plecach czułam odprowadzający mnie wzrok pana Henryka. Przechodząc koło tablicy ogłoszeń, spojrzałam na nekrologi. Mój wzrok przemknął przez nazwiska zmarłych. Kiedyś na tej tablicy zawiśnie mój nekrolog. Kto go przyklei i … kiedy ? Zatopiona w myślach, stanęłam przed przejściem, bo świeciło się czerwone światło. Aha, jeszcze muszę wstąpić do sklepu. Zaczęłam szukać w torebce portfela. Muszę kupić przecier pomidorowy do bigosu i fasoli. Jest zielone. Weszłam do osiedlowego samoobsługowego sklepu szukając na półce przecieru. Porwałam duży słoik i skierowałam się do kasy, zatrzymując się jeszcze obok stoiska z prasą. Wzięłam do ręki miejską gazetkę i zaczęłam ją przeglądać. Przez tę pracę w Krakowie, nawet nie wiem co się dzieje w moim mieście. Ok, wezmę do domu, w łóżku przeczytam. Ktoś stał za mną. Zdążyłam się obrócić, usłyszałam znajomy głos. Głos, za którym nie przepadałam. A raczej głos kogoś, za kim nie przepadałam. Teraz nie przepadam. Mało powiedziane, kogoś, kogo od dawna mijam wielkim łukiem i kogoś, kogo nigdy nie chciałabym spotkać. Kiedyś było inaczej. Kiedyś po prostu byłam głupia. Na szczęście zmądrzałam. Zmądrzałam nareszcie. To Mariusz. Kiedyś przez moment byliśmy parą. Fe…, nigdy nie powinno to się stać.
- Hej, Kaśka. O… a co to zakupy ? Co u pani prezes słychać ?
Ten jego ironiczny, zaczepny głos i ta wredna mina. Jego podniesienie krzaczastych brwi i głupie puszczenie oczek do sprzedawczyni, która nam się przygląda. Bałwan.
- Dzień dobry. Tak, zakupy. Wszystko w porządku.
Oschle odpowiadam na zaczepkę i wyciągam pieniądze w stronę sprzedawczyni, która stoi przy kasie. Kobieta bierze z mej dłoni gotówkę i odlicza należną zapłatę. Resztę wciska z powrotem.
- A może pani prezes da się zaprosić na piwko ? Siedzimy tutaj z przyjaciółmi w barze. Jeden z nich chciałby o coś zapytać służbowo. To były prezes banku, mieszka w Twoim bloku. Może ci się kiedyś przydać.
- Dobrze wiesz, że nie lubię piwa. W knajpach nie siedziałam i nie mam zamiaru. Ale dziękuję. A jak twój znajomy ma do mnie jakąś sprawę. Bardzo chętnie pomogę. Niech wpadnie do mnie, skoro jest moim sąsiadem. Możesz mu dać mój numer telefonu. A teraz muszę wracać do domu. Do widzenia.