Tajemnica San Rideau
W kolejnym pomieszczeniu znajdowały się w takim samym bałaganie resztki umundurowania i pościeli.
Ruszyliśmy dalej, następne drzwi były zamknięte, więc nakazałem je wyważyć, sam zaś zająłem się kontrolą kolejnej sali, tam drzwi były przymknięte, ale zamek nie trzymał, więc powoli zacząłem je uchylać i jednocześnie rozświetlać latarką ściany, z sąsiedniej sali dobiegł ostry szczęk puszczających zawiasów.
Co tam – zapytałem, sprawdzamy – krzyknął któryś, w tym momencie usłyszałem stłumiony, dziwny jęk ze środka sali, którą akurat otwierałem, odruchowo skierowałem światło latarki w stronę tego dźwięku i nogi się pode mną ugięły, zrobiło mi się sucho w gardle a płuca przestały oddychać, stałem jak zahipnotyzowany, nie mogłem się ruszyć ani wydobyć głosu, byłem w wielkim szoku, moja latarka rozświetlała środek sali, gdzie pod ścianą, na tle szarego betonu, po środku beczek, skrzyń i śmieci, stała jakaś biała zjawa, siwa i potwornie zarośnięta, oczy miała zamknięte i kołysząc się rytmicznie zatykała uszy.
Nie wierzę w duchy, ale naprawdę nie wiedziałem z czym mam do czynienia: z marą jakąś, z żywym człowiekiem, czy z potworem.
Usłyszałem za plecami – znaleźliśmy tam szkielet ludzki i łuski po pociskach armatnich, moi towarzysze wchodzili za mną do sali, i nagle stanęli jak zabici, w blasku mojej latarki ujrzeli, to co i ja widziałem, i jeden przez drugiego, na oślep zaczęli uciekać, ja nie widząc innego wyjścia, poszedłem w ich ślady, potykaliśmy się w tych ciemnościach jeden o drugiego, nikt nie chciał być ostatni, w końcu poobijani i zdyszani wylegliśmy z tych kazamat na otwartą przestrzeń, gdzie po chwili uspokojenia wezwałem telefonicznie policję.
Pod wieczór przyjechali – policja z prokuratorem i na dodatek w obstawie wojska, otoczyli fort, ustawili posterunki i zorganizowali ekspedycję do wnętrza podziemnych kazamat.
Po kwadransie, patrzę, a oni wyprowadzają tego człowieka, tak tak – człowieka, bo to był człowiek, staliśmy cofnięci nieco, i przyglądaliśmy się z trwogą jak go prowadzą, stary był – wyglądał na stulatka, biedak nogami prawie nie poruszał, trzymali go pod ręce, nie miał siły stać na własnych nogach, oczy miał zamknięte, widać światło mu nie sprzyjało, drażniło go, kwiczał, wydawał dziwne dźwięki, nic nie można było z tego zrozumieć.
Prokurator na próżno zadawał pytania, poza wyciem i śpiewnymi jękami nic nie uzyskał, i nakazał pod eskortą odwieźć nieszczęśnika do szpitala, gdzie podobno jeszcze tej nocy zmarł.
Cała ta niejasna historia dała powód do tworzenia różnych opowieści, mówiono, że duchy zabitych żołnierzy bronią dostępu do fortu, że wypłoszono szajkę zbójecką, że zjawił się prorok i cudotwórca, który pokutował w podziemiach fortu itp.
Skrupulatne dochodzenie wykazało jednak, że dostęp do podziemi, był możliwy przez te jedne drzwi, które zostały zawalone w 1915 roku.
W momencie wybuchu, znajdowało się tam dwóch ludzi, o których prawdopodobnie zapomniano w chaosie przygotowań do wysadzenia twierdzy, dzięki sprzyjającym warunkom, jeden z nich zdołał utrzymać się przy życiu w ciągu przeszło 8 lat i w końcu nawet został uratowany.
Tyle wykazało śledztwo.
Jednak rodzi się pytanie, jak oni tam żyli, co cierpieli, jaki los spotkał tego, po którym szkielet pozostał i chyba najważniejsze kim oni w ogóle byli, bo zostali uznani za „NN”, to znaczy „nie znani”.